Nikiszowiec powstał na początku XX w., by zapewnić mieszkania górnikom kopalni Georga von Gieshes Erbena. Kopalnia, dziś pod nazwą Wieczorek, ciągle wydobywa węgiel. W familokach nadal mieszkają górnicze rodziny, a sam Nikiszowiec, podobnie jak reszta Katowic, jest świadkiem i uczestnikiem wielkiej rewolucji. W górniczą wspólnotę wkraczają jednak przybysze odkrywający urok osiedla, które wabi odnowionymi fasadami i malowniczo wykończonymi wnękami okien. Jest taniej niż na nowych osiedlach, a jednocześnie jakoś tak inaczej. – Nikiszowiec stał się modny – tłumaczy prof. Kazimiera Wódz, socjolożka z Uniwersytetu Śląskiego. Od kilkudziesięciu lat bada i opisuje rzeczywistość Śląska i Zagłębia.
Powrót do tradycji
Po 1989 r. świat stanął tu na głowie, do kopalń wprowadziły się galerie handlowe, górnicze osiedla zaczęli szturmować artyści, węgiel – czarne złoto – stał się przekleństwem, a zawód górnika znalazł się na cenzurowanym. – W 1997 r., gdy badaliśmy uczniów ze śląskich szkół, żaden nie zamierzał pracować w górnictwie – mówi socjolog Marek S. Szczepański. Starsi, dla których gruba, czyli kopalnia, była kosmosem organizującym życie i nadającym mu cel, czuli, jak ziemia osuwa im się spod nóg. – Rozpadły się tradycyjne wspólnoty – wyjaśnia prof. Szczepański, a wraz z nimi zaczęły pękać lokalne społeczności. Gdzieś jednak trzeba było odnaleźć utracony sens.
Tożsamość, budowana wcześniej na fundamencie przynależności do stanu górniczego lub hutniczego, znalazła oparcie w odkrywanej i często też od nowa wymyślanej tradycji regionalnej i religijnej. – Na Śląsku i w Zagłębiu doświadczamy analogicznego procesu jak we wszystkich innych regionach poprzemysłowych Europy – tłumaczy prof. Wódz. Pustkę społeczną próbują wypełnić nowe inwestycje. Oto w Nikiszowcu znalazło sobie miejsce Centrum Zimbardo. Ruszyło w kwietniu br., a powstało dzięki pomocy słynnego amerykańskiego psychologa Philipa Zimbardo, który podczas wizyty naukowej w Katowicach w 2012 r. zażyczył sobie wizji lokalnej w jakimś ciekawym pod względem społecznym miejscu. Zawieziono go do Nikiszowca, gdzie działało Stowarzyszenie Fabryka Inicjatyw Lokalnych (FIL).
– Misja Centrum polega na pracy z młodzieżą – mówi Waldemar Jan, szef FIL. – Tworzymy miejsce spotkań, gdzie wspólnie: trenerzy, wolontariusze oraz dziewczyny i chłopcy z sąsiedztwa, uczymy się bycia razem. Centrum Zimbardo to miejsce dla każdego mieszkańca Nikiszowca, Janowa i ich gości.
Jeszcze nie tak dawno młodzi w Nikiszowcu, dzieci górników, od urodzenia wiedzieli, jakie będzie ich miejsce w życiu i świecie. – Teraz muszą sami się wymyślić – tłumaczy Waldemar Jan. Temu właśnie służy Centrum Aktywności Lokalnej, którego idea tak bardzo spodobała się prof. Zimbardo, że obiecał pomoc merytoryczną, a także, co nie bez znaczenia – wsparcie swoim autorytetem.
Niemal w sąsiedztwie, kilkaset metrów dalej w nieczynnym szybie kopalni Wieczorek rozgościła się Galeria Szyb Wilson stworzona przez Johana Brosa i Monikę Pacę. Część powierzchni wynajmują firmom, co pozwala sfinansować program artystyczno-kulturalny: wystawy sztuki współczesnej, koncerty, doroczny, największy na świecie festiwal sztuki naiwnej Art Naif Festiwal, odwołujący się do tradycji artystycznej Grupy Janowskiej. Najbliższa, VII już edycja festiwalu rozpocznie się 13 czerwca i potrwa dwa miesiące.
Katowice – Miasto Ogrodów
Przełomowym momentem odkrywania kultury jako nowego spoiwa tutejszej społeczności stał się udział Katowic w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. – Pomysł jeszcze kilka lat temu wydawał się tak absurdalny samym katowiczanom, że gdy w 2009 r. w Ministerstwie Kultury miało odbyć się spotkanie przedstawicieli polskich miast w sprawie ESK, Katowice ciągle wahały się, czy wystartować – wspomina Łukasz Kałębasiak, w tamtym czasie szef działu kulturalnego katowickiej „Gazety Wyborczej”. Szybka publicystyczna mobilizacja spowodowała, że pierwotna apatia przekształciła się w entuzjazm podchwycony także przez magistrat. Wszak pojawiła się szansa, by pokazać Polsce i światu inny wizerunek Katowic, a przy okazji także Śląska, łamiąc stereotyp pustyni kulturalnej, brudnej krainy przemysłu ciężkiego.
Odpowiedzią stał się program Katowice Miasto Ogrodów zaproponowany i stworzony przez Marka Zielińskiego. Zaskakujący projekt, by pokazać miasto – stolicę regionu o żywej, bogatej kulturze rozwijanej we wszystkich wymiarach i odmianach, od klasycznej muzyki poważnej przez scenę offową, alternatywną, etniczną, street art, sztukę mediów. Obserwatorzy zmagań o tytuł ESK zachwycili się, wielu typowało wygraną Katowic, jury postawiło jednak na Wrocław.
Mimo przegranej władze miasta zdecydowały się na kontynuację programu i powołały do życia instytucję Miasto Ogrodów. To ona, pod kierownictwem Piotra Zaczkowskiego realizuje wydarzenia mniejsze, jak program Plac na Glanc, czyli konkurs dla wspólnot lokalnych na najlepszy projekt zagospodarowania podwórka. I większe, jak JazzArt Festival czy Street Art Festival.
– Owszem, dzieje się – przyznaje Grzegorz Senderowicz ze stowarzyszenia Pro-Kulturamedia animującego m.in. alternatywną scenę Gugalander i organizującego Śląski Festiwal Kultury Żydowskiej. – Nie zmienia to jednak zasadniczego problemu Katowic i katowickiej kultury – ludzie po ukończeniu studiów nie chcą zostawać w tym mieście, ba, nie chcą zostawać nawet podczas weekendów.
Gigantyczne inwestycje w infrastrukturę kultury i przebudowę centrum Katowic nie wszystkim się podobają. Kazimierz Kutz zaatakował w połowie maja Piotra Uszoka, prezydenta Katowic – napisał w „Gazecie Wyborczej”, że rządzi miastem jak satrapa i swymi inwestycjami, zamiast je ożywiać, zabetonowuje. Nawet jeśli prezydent Uszok nie odpowiada za wszystkie realizowane inwestycje, to i tak pozostaje najważniejsze pytanie – czy wielkie gmachy Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, Centrum Kongresowego, Muzeum Śląskiego przyciągną publiczność? Czy same koszty ich utrzymania nie pochłoną środków, które mogłyby finansować oddolne inicjatywy kulturalne – najsilniejszą markę nie tylko katowickiej, lecz całej śląskiej kultury?
A prof. Kazimiera Wódz zwraca uwagę, że źle prowadzona kulturowa rewitalizacja może przynieść odwrotny efekt – zamiast pomóc w integracji społeczności, które doznały postindustrialnego szoku, wypycha je często jeszcze bardziej na margines, przed ekrany telewizorów i do hal supermarketów, które jako jedyne oferują zrozumiałe i dostępne formy spędzania wolnego czasu.