Moje miasto

Kryzys miasta średniego

Polskie miasta się wyludniają

Konin. Sposobem na brak pracowników jest zatrudnianie Ukraińców. Z kolei menedżerów potrzebnych do zarządzania często ściąga się z Warszawy. Na razie są chętni. Konin. Sposobem na brak pracowników jest zatrudnianie Ukraińców. Z kolei menedżerów potrzebnych do zarządzania często ściąga się z Warszawy. Na razie są chętni. Krzysztof Chojnacki / East News
W Polsce w 2050 r. będzie brakować 3 mln pracowników. Niż demograficzny najmocniej uderzy w średnie miasta, niektóre stracą nawet połowę mieszkańców.
Przemyśl. Według raportu przygotowanego dla Ministerstwa Rozwoju to jedno ze 122 miast wymagających interwencji państwa.Łukasz Solski/Forum Przemyśl. Według raportu przygotowanego dla Ministerstwa Rozwoju to jedno ze 122 miast wymagających interwencji państwa.
Ełk. Miasto wyjątek: w ciągu ostatnich kilku lat przybyło tu 6 tys. mieszkańców.Wojciech Wójcik/Forum Ełk. Miasto wyjątek: w ciągu ostatnich kilku lat przybyło tu 6 tys. mieszkańców.

Artykuł w wersji audio

Konin jest typowym miastem średnim, w najlepszym czasie liczącym ponad 80 tys. mieszkańców. Liczba ta jednak konsekwentnie maleje (76,5 tys. dziś). I nie byłby to problem, gdyby nie jeszcze szybciej zmieniająca się proporcja między osobami aktywnymi zawodowo a resztą na ich utrzymaniu. Jak informuje GUS, w 2010 r. w Polsce na 100 zatrudnionych przypadało średnio 27 osób w wieku poprodukcyjnym. W 2016 r. udział ten wzrósł do 39. A to dopiero początek demograficznej zapaści.

Wielkie wyludnianie

Z moich wyliczeń wynika, że w 2050 r. w Polsce będzie brakować ok. 3 mln pracowników, choć w najgorszym scenariuszu deficyt może przekroczyć nawet 6 mln – mówi prof. Przemysław Śleszyński z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN. Zafascynowani futurystycznymi fantazjami o automatach, które pozbawią ludzi pracy, ciągle nie chcemy dostrzec, że w Polsce prędzej zabraknie ludzi do obsługi automatów. Niektóre miasta, jak Ostrołęka, Bytom, Tarnów, w perspektywie połowy stulecia mogą stracić nawet połowę mieszkańców.

Profesor Śleszyński na statystyki ludnościowe patrzy jak na zapowiedź wielkiego problemu: kryzysu miast średnich. Jest ich w naszym kraju 255 i pełnią szczególną rolę: – Małe miasteczko łatwiej sobie poradzi, nawet jeśli z 6 tys. zmniejszy się do 3 tys. – przekonuje prof. Śleszyński. – Gorzej z kilkudziesięciotysięcznym miastem powiatowym, które obsługuje nie tylko swoich mieszkańców, ale także pełni ważne funkcje dla otoczenia. Wymaga bardziej złożonej, kosztownej infrastruktury. Gdy zmniejsza się liczba ludności, zwłaszcza w wieku produkcyjnym, maleją wpływy z podatków – główne źródło dochodów własnych.

Odzyskać przyszłość

Bardzo plastycznie problem wyjaśnia Beata Klimek, prezydentka Ostrowa Wielkopolskiego, liczącego dziś 70 tys. mieszkańców. – Miasto jest drogie w utrzymaniu infrastruktury. Kosztują nas przedszkola, centra kultury, biblioteki, muzea, kosztuje nas edukacja. Nie mamy w tej chwili problemu bezrobocia, ale jak w całej Polsce coraz większym wyzwaniem jest starzenie się mieszkańców. Koszty utrzymania miasta spadają na coraz mniejszą liczbę aktywnych zawodowo. Dlatego musimy robić wszystko, by zatrzymać w mieście młodych, by chcieli tu pracować i zakładać rodziny.

Jak jednak zatrzymywać młodych, skoro w Polsce ciągle młodzież ma wysokie aspiracje edukacyjne. – Kto wyjeżdża na studia do dużego miasta i tam znajduje pierwszą pracę, zazwyczaj już nie wraca – mówi Marek Materek, prezydent Starachowic, choć sam jako najmłodszy prezydent w Polsce tej regule przeczy. Podobnie jak jej zaprzeczeniem jest Justyna Król, która po kilkuletniej praktyce w organizacjach międzynarodowych, z referencjami świetnie zapowiadającej się ekspertki w dziedzinie rozwoju miejskiego, postanowiła wrócić do rodzinnego Konina. – Uznałam, że muszę stworzyć własną organizację lub firmę, żeby w bezpośredniej praktyce stosować zdobytą wiedzę. I stwierdziłam, że najlepszym miejscem nowego początku będzie właśnie Konin.

Od słowa do czynu, w 2014 r. powstała Pracownia Miejska, która pod koniec roku zafundowała miastu projekt Konin 2050. – Na pierwszym spotkaniu z lokalnymi ekspertami i liderami postanowiliśmy sprawdzić, jak sobie wyobrażają przyszłość miasta, jakie emocje takie pytanie u nich wywołuje. Niektórych odpowiedzi nie da się ze względów cenzuralnych zacytować, w skrócie to inaugurujące ćwiczenie można było spuentować: Konin, miasto bez przyszłości. Justyna Król niezrażona zimnym prysznicem na starcie postanowiła przyszłość dla swojego miasta odzyskać, angażując do tego nie tylko mieszkańców, ale i ekspertów spoza Konina.

Epoka nowoczesna rozpoczęła się dla Konina wraz z powstaniem Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Liczące po wojnie nieco ponad 10 tys. mieszkańców miasteczko zaczęło się pod koniec lat 60. szybko rozwijać. Kolejnym impulsem było podniesienie rangi miasta do statusu stolicy województwa w ramach reformy terytorialno-administracyjnej w 1975 r. Niestety, kolejna reforma samorządowa zainicjowała w 1999 r. odwrotny trend najbardziej dotkliwy dla miast, które z pozycji stolicy wojewódzkich zostały zdegradowane do rangi ośrodków powiatowych.

Spirala śmierci

– Utrata wojewódzkiego statusu to nie tylko zraniony prestiż, ale bardzo konkretna utrata istotnej funkcji, która przekłada się choćby na popyt na kompetencje na lokalnym rynku pracy. Innym negatywnym impulsem była wywołana przez posocjalistyczną transformację dezindustrializacja, czyli upadek wielkiego przemysłu. Znowu, produkcja przemysłowa to nie tylko miejsca pracy dla robotników, ale także działanie tzw. efektu mnożnikowego, czyli popyt na różnego typu usługi w otoczeniu – tłumaczy prof. Śleszyński.

Konin, stojący na węglu brunatnym i opartej na nim energetyce, nie odczuł tak bardzo poprzemysłowej traumy, dziś jednak nad węglowo-energetyczną monokulturą wyrasta coraz większy znak zapytania. Problem w tym, że trudne pytania się kumulują. Wiele polskich średnich miast weszło w niebezpieczny proces tracenia funkcji społeczno-gospodarczych, który zaczyna nabierać charakteru „spirali śmierci” – sprzężenia negatywnych czynników.

Słabe dotychczas perspektywy dobrego zatrudnienia wypychały młodych ludzi do większych miast lub na emigrację. Teraz, gdy wkraczamy w kryzys demograficzny, zaczyna brakować rąk do pracy dla rozwoju lokalnych, miejskich gospodarek. Niektórzy ratują się pracownikami z Ukrainy, ale – jak zauważa Robert Choma, prezydent przygranicznego Przemyśla – akurat w jego mieście Ukraińcy nie zatrzymują się, bo jadą dalej. Tam, gdzie są wyższe zarobki (pytanie, czy chcieliby zostać nawet za większe pieniądze w mieście, które zyskało złą sławę z powodu antyukraińskich rozrób). – Niestety, na inwestorów nie działa też argument bliskości granicy – niestabilna sytuacja na Ukrainie zniechęca ich do angażowania się w Przemyślu.

W efekcie miasto nie ma wystarczających własnych środków, by budować infrastrukturę socjalną, jak żłobki i przedszkola, która mogłaby stać się zachętą dla młodych, by jednak związali z miastem swoją przyszłość. Koło się zamyka, co prezydent Choma kwituje: – Jeśli te negatywne zmiany nie zostaną zahamowane, to rzeczywiście mogą doprowadzić do zapaści miasta.

Tam, gdzie sytuacja gospodarcza nie jest najgorsza, jak w Ostrowie Wielkopolskim, jedyną metodą wyrwania się ze „spirali zapaści” jest ucieczka do przodu. – Miasto ma liczne atuty, jest świetnie położone, relatywnie blisko są takie metropolie, jak Wrocław, Poznań, Łódź. Jak przekonać, że jest to dobre miejsce do życia i planowania przyszłości dla siebie i rodziny? Uznałam, że liczą się konkrety. Nieustannie rozbudowujemy i zwiększamy liczbę miejsc w żłobku miejskim, tak aby ostrowskie mamy, jeśli tylko chcą – mogły bez problemu wrócić wcześniej do pracy. Przedszkola są w naszym mieście bezpłatne, wypłacamy miejskie becikowe – 500 zł na pierwsze dziecko, 1000 zł na kolejne dzieci lub gdy urodzą się bliźniaki. Tych pieniędzy nie traktujemy jako zapomogi, ale jako wyraz uznania samorządu miasta wobec osób, które podjęły się trudu wychowania dzieci. Po pierwszym roku działania naszych programów urodziło się o 100 dzieci więcej niż rok wcześniej – wylicza Beata Klimek.

To nie wszystko, miasto ma własny program mieszkaniowy dla rodzin do 40. roku życia. Mają one często wystarczające dochody, by płacić czynsz w wynajmowanym mieszkaniu, nie mają jednak z różnych względów zdolności kredytowej dla banku. W takich sytuacjach zyskują pomoc spółki miejskiej, która niejako w ich imieniu jest partnerem dla banku. Mieszkańcy rozliczają się ze spółką, spłacając ratę kredytu i czynsz. Po 30 latach mieszkanie przechodzi na własność lokatorów. Na atrakcyjność Ostrowa mają się także składać inne elementy: od infrastruktury i oferty sportowo-kulturalno-rozrywkowej po symbole nowoczesności, jak elektromobilność, czyli elektryczne autobusy zasilane zieloną energią pozyskiwaną przez miejską spółkę z biomasy i prace nad wdrożeniem zasad gospodarki okrężnej, czyli takiej, w której nie pozostawia się odpadów.

Państwo pilnie potrzebne

Różne miasta to różne opowieści, różne pomysły. Jednak wiele średnich miast potrzebuje dziś także pilnej pomocy ze strony państwa. Choćby dlatego, że ich sytuacja finansowa nie umożliwia pozyskiwania środków z Unii Europejskiej. Raport o stanie średnich miast przygotowany w 2017 r. dla Ministerstwa Rozwoju pozwolił zidentyfikować 122 ośrodki wymagające interwencji. 20 jest w sytuacji kryzysowej (tego pojęcia nie ma w dokumencie ministerialnym, ale pojawia się w publikacji naukowej prof. Śleszyńskiego podsumowującej wieloletnie badania), wśród nich przywoływane już Przemyśl i Starachowice, ale także Grudziądz, Sanok, Zamość, Bartoszyce, Chełm.

Ośrodki wskazane na „imiennej liście 122 miast średnich tracących funkcje społeczno-gospodarcze” mogą ubiegać się o wsparcie w ramach Pakietu dla średnich miast, na który rząd przeznaczył 2,5 mld zł. (Tym samym kończy się epoka myślenia w kategoriach rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnego, który zakładał, że lokomotywami rozwojowymi kraju będą metropolie, które pociągną za sobą mniejsze miasta i miasteczka. Nie pociągnęły).

Czy interwencja państwa w ramach „pakietu dla średnich miast” nie okaże się jedynie zastrzykiem znieczulającym? Nawet jeśli, to ten zastrzyk jest niezbędny, choćby po to, jak mówi Marek Materek ze Starachowic, by poprawić sytuację mieszkaniową, bo w jego mieście z pracą w tej chwili nie jest źle i traumy po upadku Stara nikt już nie odczuwa. Teraz potrzebne są mieszkania i poprawa jakości życia, na co z kolei będą wykorzystane środki z programów rewitalizacyjnych. Ciągle jednak pozostaje pytanie, po co planować osobistą i rodzinną przyszłość w Starachowicach lub Koninie, gdy w tym samym czasie kusić będą większe ośrodki? Walka o talenty i ręce do pracy już się zaczęła. – W Koninie sposobem na brak pracowników jest zatrudnianie Ukraińców, z kolei menedżerowie potrzebni do zarządzania firmami nierzadko dojeżdżają z Warszawy – mówi Justyna Król, ciągle przekonana, że Konin czeka lepsza przyszłość. – W naszym projekcie Konin 2050 pokazaliśmy różne możliwe scenariusze rozwoju. Optymalny to taki, w którym wykorzystujemy dotychczasowy kapitał miasta, czyli doświadczenie w energetyce, i przekształcamy się w ośrodek rozwoju nowych technologii energetycznych, opartych m.in. na istniejących tu zasobach wód geotermalnych. Do realizacji tego scenariusza nie wystarczą jednak same inwestycje, potrzebna jest zmiana zarządzania miastem, polegająca na ściślejszej współpracy wszystkich istniejących na miejscu sił: przedsiębiorców, organizacji społecznych, instytucji publicznych.

Infrastruktura to kultura

Jakie efekty przynosi taki model, doskonale pokazuje Ełk położony we wschodniej część Warmii-Mazur, regionu pięknego, ale „obumierającego”, jak można przeczytać w analizie „Warmińsko-Mazurskie. Perspektywy rozwoju” Jacka Poniedziałka. Dlaczego? Bo brakuje „czynników gospodarczych i społecznych mogących napędzać procesy rozwojowe”. Na co Tomasz Andrukiewicz, prezydent Ełku, odpowiada, że w ciągu ostatnich kilku lat miasto powiększyło mu się o 6 tys. mieszkańców i ma ich już ponad 61 tys. – Pracy nie brakuje, choć na pewno nie wszyscy są zadowoleni z pensji. Przybywają inwestorzy, w mieście ulokowało się nawet 10 start-upów, firm zaawansowanych technologii, których rozwiązania trafiają na rynek europejski. A wokół 90 jezior, najczystsze środowisko w kraju, doskonała edukacja i buzujące energią społeczeństwo obywatelskie zorganizowane w kilkaset aktywnych organizacji społecznych.

Ełk doskonale ilustruje rosnące znaczenie „czynników miękkich” w dzisiejszych czasach. Już nie wystarczą kiepskie miejsca pracy w specjalnej strefie ekonomicznej, bo zaczyna brakować rąk do pracy. Nie wystarczy infrastruktura, jaką można znaleźć wszędzie. Ba, nawet oferta kulturalno-rozrywkowa organizowana przez lokalne władze przestaje cieszyć, gdy łatwo można się przekonać, że w sąsiednim mieście jest jeszcze ciekawiej. Chodzi o coś więcej. O co? Odpowiedzi szukał dr Mikołaj Lewicki, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Wyszło mu, że ważnym czynnikiem mającym wpływ na decyzję młodych ludzi o pozostaniu lub powrocie po studiach do małego miasta jest kultura. Ale kultura rozumiana jako przestrzeń autonomii, swobodnego działania poza kontrolą lokalnych instytucji i władzy. Oczywiście nie zastąpi ona realnej pracy i mieszkania, ale ma coraz większe znaczenie, by po pracy móc być sobą. Miasta, które to zrozumieją, łatwiej poradzą sobie z przyszłością.

To jednak ciągle nie wystarczy. Pomoc państwa i wewnętrzna mobilizacja są warunkami niezbędnymi, ale w dłuższej perspektywie potrzebna jest przebudowa ustroju terytorialno-administracyjnego państwa, przekonuje prof. Śleszyński. – Wobec wyludniania musimy odpowiedzieć sobie, czy potrzebujemy tylu powiatów i tylu gmin? W końcu musimy też zapanować nad chaosem przestrzennym, który kosztuje nas każdego roku dziesiątki miliardów złotych.

Kiedy polskie elity polityczne grzęzną w przeszłości i ustawami próbują wygrywać dawno przegrane bitwy przyszłość puka i coraz natarczywiej domaga się poważnych odpowiedzi.

Polityka 10.2018 (3151) z dnia 06.03.2018; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Kryzys miasta średniego"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama