Pierwsza znacząca ekonomiczna rozprawa Marksa, „Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej”, ukazała się w czerwcu 1859 r., pięć miesięcy przed publikacją „O powstawaniu gatunków” Darwina. Pomimo tej geograficznej i czasowej bliskości nigdy nie doszło do ich osobistego spotkania. Legenda o tym, że ich idee łączy jakieś szczególnie bliskie powinowactwo, zrodziła się niebawem po śmierci Marksa. Jego serdeczny przyjaciel Fryderyk Engels w mowie pogrzebowej, wygłoszonej na londyńskim cmentarzu Highgate w marcu 1883 r., wypowiedział często później cytowane zdanie: „Tak jak Darwin odkrył prawo rozwoju organicznej przyrody, tak Marks odkrył prawo rozwoju ludzkiej historii”. Ze strony Engelsa przywołanie Darwina w tym historycznym momencie było, jak można sądzić, czymś więcej niż retoryczną figurą. Choć obaj klasycy marksizmu darzyli twórcę teorii ewolucji respektem, Engels był jego entuzjastycznym zwolennikiem, czego, jak się przekonamy, nie można powiedzieć o Marksie.
Z legendą o rzekomo bliskich związkach marksizmu i darwinizmu wiąże się powtarzana przez lata przez biografów Marksa opowieść o tym, jakoby Marks zwrócił się do Darwina z propozycją zadedykowania mu jednego ze swych dzieł – zwykle wymieniano w tym kontekście drugi tom „Kapitału”. Darwin miał ofertę grzecznie, lecz stanowczo, odrzucić. Opowieść ta, ogłoszona po raz pierwszy w 1931 r. przez radzieckie czasopismo „Pod Znamieniem Marksizma”, a później bezkrytycznie powtórzona przez Isaiaha Berlina, Jacques’a Barzuna i innych biografów Marksa, oparta była na pewnym nieporozumieniu – w rzeczywistości z propozycją taką zwrócił się do Darwina nie Marks, lecz jego „zięć” Edward Aveling.
Zacznijmy jednak od historycznie potwierdzonych opinii Marksa dotyczących darwinowskiej teorii doboru naturalnego. Filozoficzne przekonania Marksa i Darwina dzieliła przepaść. Pod względem poglądów na temat istoty zjawisk przyrodniczych i samej natury Marks różnił się też znacznie od Engelsa. Marks był wyznawcą poglądu zwanego przez filozofów radykalnym humanizmem, głoszącego prymat – jakbyśmy to dziś powiedzieli – kultury nad naturą. Kultury będącej wytworem świadomej i twórczej ludzkiej pracy, która w konsekwencji kształtuje także samą naturę. Człowiek, będąc „miarą wszechrzeczy”, przestaje niejako być częścią przyrody, którą sam może zmieniać zgodnie ze swymi własnymi planami i celami. Jedynym celem przyrody jest ten nadawany jej przez człowieka, który prędzej czy później nad nią zapanuje. Historia ludzkości, będąca produktem ludzkiego świadomego działania, ma więc swój cel, którego historia naturalna nie posiada. Sam człowiek, w przekonaniu Marksa, nie posiadał żadnej biologicznie zdeterminowanej natury, lecz jego osobowość, czy istota, była zdefiniowana przez „całokształt stosunków społecznych”. W przekonaniu Darwina – a także do pewnego stopnia Engelsa – człowiek był podporządkowany prawom natury i jego historia była częścią historii naturalnej.
Nic dziwnego, że naukowe znaczenie darwinowskiej teorii ewolucji pierwszy docenił Engels, który przeczytał dzieło Darwina niebawem po jego publikacji. Już w grudniu 1859 r. w liście do Marksa pisał z entuzjazmem o teorii doboru naturalnego jako „wspaniałej próbie opisu historycznego rozwoju w przyrodzie”, podważającej jednocześnie definitywnie wszelkie wcześniejsze teleologiczne teorie przyrodnicze. Marks, który zajęty był w tym czasie pracą nad pierwszym tomem „Kapitału”, przeczytał książkę Darwina nieco później i dopiero po roku powrócił w korespondencji z Engelsem do tego tematu. Ocena jego była generalnie pozytywna, lecz trudno ją nazwać entuzjastyczną. Darwinizm interesował Marksa jedynie w tej mierze, w jakiej służyć mógł potwierdzeniu jego własnych teorii. „Choć napisana na toporną (grob – w niemieckim oryginale) angielską modłę, książka ta – pisał do Engelsa – prezentuje przyrodniczą podstawę dla naszych poglądów”.
W jakim sensie darwinizm tę podstawę stanowił i co miał Marks na myśli, pisząc o toporności prozy Darwina? Można się domyślać, że zaaprobował on materializm Darwina i odrzucenie przez niego celowości procesu biologicznej ewolucji. Co do toporności, chodziło mu zapewne o to, że Darwin, który ustrzegł się „heglowskiego ukąszenia” i pozostał wierny duchowi angielskiej tradycji empirycznej, nie mógł z natury rzeczy wznieść się na wyżyny dialektycznego wyrafinowania i nie dostrzegł oczywistego dla Marksa faktu, że wszelki rozwój, a zatem i biologiczna ewolucja, odbywają się poprzez ścieranie się przeciwieństw, przechodzenie ilości w jakość i narodziny nowej syntezy z konfrontacji tezy z antytezą.
Kiedy jednak Marks powrócił do lektury dzieła Darwina dwa lata później, ocena jego była bardziej surowa. „Jest godne uwagi – pisze do Engelsa w kolejnym liście w czerwcu 1862 r. – jak Darwin rozpoznaje wśród bestii i roślin swe angielskie społeczeństwo z jego podziałem pracy, współzawodnictwem, otwieraniem nowych rynków, wynalazkami i maltuzjańską »walką o przetrwanie«. Jego (natura) znajduje się w Hobbesowskiej bellum omnium contra omnes i czytelnikowi przychodzi na myśl »Fenomenologia« Hegla, gdzie ludzkie społeczeństwo opisane jest jako »duchowe królestwo zwierzęce«, podczas gdy u Darwina królestwo zwierząt przedstawiane jest jak ludzkie społeczeństwo”. Innymi słowy, Darwin jest po prostu nieodrodnym intelektualnym produktem XIX-wiecznego społeczeństwa angielskiego, reakcyjnym burżuazyjnym myślicielem, którego świadomość ukształtowana została – nieuchronnie – przez jego mieszczański byt.
Marks dostrzega też inne słabości darwinizmu – jego twórca nie docenia stopnia, w jakim, w wyniku świadomego ludzkiego działania, natura utraciła bezpowrotnie swą naturalność. Wystarczy pomyśleć na przykład o osiągnięciach hodowców zwierząt domowych i roślin użytkowych, którzy swą pracą stworzyli nowe odmiany, rasy i hybrydy, radykalnie zmieniające warunki naszej społecznej egzystencji. Choć Darwin w swej książce poświęca pobieżną uwagę procesowi udomowienia wielu naturalnych gatunków, zdaje się on – zdaniem Marksa – nie dostrzegać faktu, że świadoma selekcja dokonywana przez człowieka jest, z punktu widzenia ludzkiej historii, znacznie ważniejszym źródłem ewolucji niż chaotyczny i przypadkowy dobór naturalny. Człowiek jest nie tylko twórcą własnej istoty, lecz także inżynierem przyrody.
Marks powstrzymał się przed publiczną krytyką teorii Darwina ze względów taktycznych – obaj byli w końcu orędownikami naukowego światopoglądu. W 1873 r. wysłał nawet autorowi teorii ewolucji egzemplarz niemieckiego wydania „Kapitału”. Darwin, słabo władający niemieckim, podziękował mu za to w krótkim kurtuazyjnym liście, który jest jedynym istniejącym dokumentem świadczącym o wymianie pomiędzy nimi jakiejkolwiek korespondencji. Tom „Kapitału” trafił na półkę biblioteki Darwina, lecz po jego śmierci okazało się, że jedynie jego pierwsze strony zostały rozcięte.
Teoria doboru naturalnego była więc od początku i pozostała do dziś swego rodzaju ideologiczną sierotą – konserwatyści uznali ją za wywrotową biblię ateizmu, zaś przedstawiciele sił postępowych, w ślad za Marksem, dostrzegali jej groźne konserwatywne implikacje. Bliższa marksistom była odrzucona przez Darwina anachroniczna koncepcja dziedziczenia cech nabytych, kojarzona zwykle z nazwiskiem francuskiego naturalisty Jean-Baptiste’a Lamarcka. Nawet Engels, który tak entuzjastycznie wyrażał się o teorii Darwina, w rzeczywistości – jak świadczą o tym pewne fragmenty jego „Dialektyki przyrody” – wierzył, że cechy nabyte mogą być przekazywane następnym pokoleniom. Dla biologii, a szczególnie genetyki radzieckiej miało to katastrofalne skutki – w 1940 r. dyrektorem Instytutu Genetyki Akademii Nauk ZSRR został na blisko ćwierćwiecze zwolennik lamarkizmu Trofim Łysenko i postęp w tej dziedzinie zostaje w Rosji na długie lata zahamowany.
Awans Łysenki na „komisarza biologii” nie był dziełem przypadku czy wynikiem irracjonalnego kaprysu Stalina. Radziecka Akademia Nauk już wcześniej, w 1925 r., zaproponowała profesurę na Uniwersytecie Moskiewskim austriackiemu biologowi Paulowi Kammererowi, którego badania – jak sam twierdził – dowiodły prawdziwości teorii Lamarcka. Kiedy jednak śledztwo naukowe, przeprowadzone przez niezależnych uczonych, wykazało, że wyniki tych badań były oszukańczą mistyfikacją, Kammerer popełnił samobójstwo. W Związku Radzieckim pozostał jednak bohaterem i sam komisarz Anatoli Łunaczarski był współautorem scenariusza filmu „Salamandra” opartego na jego życiorysie.
Krytycy Darwina, zarówno na lewicy, jak i na prawicy, gotowi byli tolerować teorię doboru naturalnego tak długo, jak dotyczyła ona jedynie zwierząt i roślin, nie mieszając się w sprawy ludzkie. Takie zawieszenie broni przetrwało ponad sto lat – do chwili, gdy grupa politycznie naiwnych brytyjskich i amerykańskich biologów doszła do wniosku, że umysł ludzki także jest produktem biologicznej ewolucji. Kiedy w 1975 r. Edward Wilson ogłosił swą „Socjobiologię”, w pierwszym szeregu zażartych krytyków jego koncepcji znaleźli się marksiści, wśród nich nawet wybitni przedstawiciele nauk przyrodniczych, tacy jak Richard Lewontin, Steven Jay Gould czy brytyjski neurobiolog Steven Rose.
Czym można tłumaczyć gwałtowność ich ataków przeciwko proponentom darwinowskiej teorii człowieka? Ich krytyczne wobec socjobiologii stanowisko miało głębokie ideologiczne korzenie. Jeden z tych „postępowych” uczonych, zmarły w 2004 r. wybitny brytyjski biolog John Maynard Smith, który sam był członkiem brytyjskiej partii komunistycznej do czasu radzieckiej inwazji na Węgrzech, tak pisał w opublikowanej w 2001 r. recenzji: „Fundamentalną dla marksistowskiej teorii historii była jego teza głosząca, że »byt kształtuje świadomość człowieka«. Wydaje się ona zaprzeczać możliwości, że ludzie obdarzeni mogą być pewnymi wytworzonymi drogą biologicznej ewolucji cechami, które wpływają na ich zachowanie i nie poddają się łatwo kulturowej modyfikacji”. Również w konkurencji z darwinizmem marksizm poniósł klęskę.