Kolejarze przekonują się właśnie, że stracić pasażera jest łatwo, ale odzyskać go – to już bardzo ciężka praca. Trzeba nie tylko poprawić warunki podróżowania, ale także wydać ogromne pieniądze na reklamę.
Gigantyczna kampania wizerunkowa grupy PKP zbudowana wokół nowych składów ED250, zwanych popularnie Pendolino, przynosi pierwsze efekty. Chociaż oczekiwania na pewno były większe. Na razie PKP intercity przewozi o ok. 8 proc. pasażerów więcej niż rok temu.
To oczywiście dobra informacja. Ale trzeba niestety pamiętać, że w latach 2009–2014 ta sama spółka straciła w sumie połowę klientów. Obecny wzrost zatem tylko w niewielkiej mierze rekompensuje wcześniejszy, katastrofalny odwrót od pociągów dalekobieżnych w Polsce.
Pendolino najlepiej sprawdza się na trasie Warszawa–Kraków, zresztą nieprzypadkowo. Pociąg łączący dwa największe polskie miasta jest zdecydowanie wygodniejszy od samolotu i szybszy od autobusów czy samochodów. Bo wciąż tylko niewielka część drogi S7 z obecnej do byłej stolicy ma standard ekspresówki.
Pendolino podbiera też pasażerów Lotowi w relacji Warszawa–Gdańsk. Gorzej na razie sprawdza się połączenie stolicy z Katowicami, bo tu istnieje już większa konkurencja dzięki lepszym drogom. Do kolei muszą znów przyzwyczaić się mieszkańcy Opola czy Wrocławia, zmierzający do stolicy. Teraz mają szybkie Pendolino, ale przez ostatnie lata większość z nich zrezygnowała z pociągów z powodu fatalnego czasu przejazdu.
Podstawowy problem nowych składów to ogromne różnice we frekwencji. Pociągi w piątkowe czy niedzielne popołudnia są często wypełnione do ostatniego miejsca, podczas gdy te jeżdżące w inne dni nie cieszą się wielką popularnością. Niestety, wbrew zapowiedziom spółka PKP Intercity wciąż nie wprowadziła nowoczesnego, dynamicznego systemu sprzedaży. Istnieje co prawda kilka pułapów cenowych, ale tanie bilety nie są przypisane do konkretnego pociągu, a tylko do danego dnia podróży. W efekcie zdarza się, że nawet na pociągi słabo obłożone cena krótko przed odjazdem rośnie do bardzo wysokiego poziomu. A przecież lepiej przewieźć pasażera choćby za 49 zł niż oddać go konkurencji.
Na razie zdecydowanie za wcześnie, żeby dokonywać bilansu Pendolino i zastanawiać się, czy to wielki sukces PKP, czy też klęska. Dopiero w czerwcu wejdą do eksploatacji ostatnie z zamówionych składów. W połowie roku ma się wreszcie pojawić w Pendolino bezprzewodowy internet. Spółka obiecuje też ukończenie prac nad nowszym systemem sprzedaży biletów, który pozwoliłby lepiej zapełnić pociągi jadące w mniej atrakcyjnych porach.
Dobrze, że kolej wróciła do gry. Po wielu latach fatalnie prowadzonych inwestycji wreszcie zaczęła walczyć o pasażera. Szkoda, że Pendolino przyniosło tylko niewielką poprawę, a nie przełom na polskich torach. Przed kolejarzami jeszcze mnóstwo pracy – tyle że już mniej marketingowej, a bardziej merytorycznej.
Wciąż brakuje wspólnej oferty na przejazdy łączone Pendolino i pociągami regionalnymi, bilet można kupić zaledwie z miesięcznym wyprzedzeniem, podczas gdy drogowa i lotnicza konkurencja zaczyna walkę o pasażera dużo wcześniej. A absurdalna kara w wysokości 650 zł za próbę zakupu biletu na pokładzie nadal jest obiektem kpin i drwin.