W organizacjach rolniczych nikt Grzegorza Pudy nie zna. Nie znają go posłowie z sejmowej komisji rolnictwa, ponieważ nie był nawet jej członkiem. Oprócz tego, że jest absolwentem zootechniki, nic go z rolnictwem nie łączy. Od razu po studiach zajął się polityką. W 2006 r. po raz pierwszy został radnym z ramienia PiS w Bielsku Białej, karierę zawodową zawdzięcza partii. Od 2019 r. był sekretarzem stanu w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej.
Czytaj też: Popękana Zjednoczona Prawica
Minister z łapanki
Ministrem został niemalże z łapanki. Rzucił się prezesowi w oczy, gdy sprawozdawał Sejmowi projekt ustawy o ochronie zwierząt. Teraz sam to piwo wypije, bo ustawa budzi na wsi coraz większe protesty. Wrażliwość na los zwierząt nie jest cechą prawicowych wyborców, tym bardziej że gdyby ustawa weszła w życie, uderzyłaby po kieszeni wielu rolników.
Już od pewnego czasu było wiadomo, że Jan Krzysztof Ardanowski, jego poprzednik w fotelu ministra, zostanie zdymisjonowany, niewiele więc ryzykował, głosując przeciwko tzw. ustawie futerkowej. Na jego miejsce przymierzano Henryka Kowalczyka, ale też był przeciw „piątce Kaczyńskiego”, więc został zawieszony i przestał być brany pod uwagę. Można usłyszeć jeszcze inne nazwiska osób lepiej zorientowanych w problematyce rolnej, które ponoć odmówiły nominacji. Puda ją przyjął, zostanie mu wręczona w przyszłym tygodniu. Wieś i rolnicy nie przyjmą go jednak z otwartymi rękami.
Czytaj też: