Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Australia chce betonować Antarktydę

Jak dotąd, mimo trwającej od ponad 60 lat masowej eksploracji Antarktydy, nie ma na niej ani jednego stałego lotniska. Jak dotąd, mimo trwającej od ponad 60 lat masowej eksploracji Antarktydy, nie ma na niej ani jednego stałego lotniska. Antarctica Flights / mat. pr.
Australia planuje budowę pierwszego betonowego pasa startowego na Antarktydzie. W tle są katastrofa klimatyczna i geopolityka.

Kwestie ekologiczne zwykle kłócą się z pomysłami budowy nowych lotnisk, ale władze Australii przenoszą ten spór na zupełnie nowy poziom. Mimo krytyki ekspertów od środowiska naturalnego i dość wątpliwego uzasadnienia ekonomicznego Canberra zamierza w 2023 r. rozpocząć budowę pierwszego na Antarktydzie prawdziwego lotniska.

Lotnisko obsługujące stację badawczą Davis pod względem infrastrukturalnym ma się nie wyróżniać – pas startowy długi na 2,7 tys. m będzie typowy dla średniej wielkości portów. Poza tym ma powstać droga kołowania, płyta postojowa i kilka budynków obsługi technicznej. Ale na Antarktydzie te elementy, zupełnie normalne gdzie indziej, są wyjątkowe. Jak na razie, mimo trwającej od ponad 60 lat masowej eksploracji tego kontynentu, nie ma tam bowiem ani jednego stałego lotniska.

Według Australijskiego Programu Antarktycznego lotnisko „zrewolucjonizuje możliwości prowadzenia najwyższej jakości badań naukowych”. Przeciwnicy projektu twierdzą, że zrewolucjonizuje, a raczej zdewastuje wciąż mocno dziewicze środowisko naturalne na kontynencie, a do tego może zrujnować australijskich podatników.

Czytaj także: Polscy naukowcy na Oceanie Południowym decydują o losach Antarktydy

Pół roku w odcięciu

Australia rości sobie prawa do prawie 6 mln km kw. powierzchni Antarktydy. To ponad 40 proc. terytorium lodowego kontynentu, niewiele mniej niż ma sama Australia i ponaddwukrotnie więcej niż roszczenia drugiej w kolejności Norwegii. Ma też trzy stałe bazy badawcze i coraz większe problemy z ich zaopatrzeniem.

Od 2004 r. bazy są obsługiwane przez sezonowe lotnisko Wilkins, położone 65 km od bazy Casey. Dwie pozostałe – Davis i Mawson – leżą odpowiednio 1,4 i 2 tys. km od lotniska Wilkins i nie mają własnej infrastruktury lotniczej. Można tam dolecieć małymi samolotami zdolnymi lądować w terenie przygodnym lub statkami. Przyszłość Wilkins jest jednak zagrożona. Jak na niemal wszystkich lotniskach na Antarktydzie jego pas startowy to po prostu wyrównany lód. Wymusza to zamknięcia w szczycie lata, gdy powierzchnia lodu nadtapia się i robi zbyt miękka. Normalnie przerwa ta trwała ok. sześciu tygodni. W zeszłym roku, przez gwałtownie rosnącą temperaturę, już dziesięć. Ponieważ w zimie, gdy na kontynencie jest ciemno, samoloty nie latają, Wilkins działa obecnie tylko kilka tygodni i okno to będzie się skracało.

Czytaj także: Rekordowe temperatury na Antarktydzie. Biały Ląd się budzi?

Australijczycy argumentują, że potrzebują całorocznego lotniska, które pozwoli wykonywać loty z zaopatrzeniem czy ewakuacyjne dla badaczy. Zwiększy też możliwości transportu na kontynent, bo będzie mogło obsługiwać większe samoloty. Utwardzony pas startowy, zbudowany nie na wiecznej zmarzlinie, tylko na skałach, ma być odporny na efekty katastrofy klimatycznej.

Wrażliwy kontynent

Do tej pory trwałych lotnisk na Antarktydzie nie budowało się z wielu powodów. Najbardziej pragmatyczny jest taki, że było to przede wszystkim koszmarnie drogie i skomplikowane. Australijczycy nie ujawniają jak na razie budżetu na budowę lotniska, w połowie zeszłego roku ruszył pierwszy przetarg na projekt, który ma też oszacować całkowite wydatki. Ale wiadomo, że wszystkie materiały trzeba będzie przywieźć. Zabudowania to nie problem, bo składa się je z lekkich prefabrykatów. Ale betonu nie można produkować na miejscu, więc Australia chce go dostarczyć statkami w przygotowanych 10-tonowych blokach. Łącznie potrzeba ponad 110 tys. ton. Będzie to kosztowało zapewne kilka miliardów dolarów, a budowa potrwa 17 lat, do 2040 r. Transport betonu będzie wymagał ponad setki rejsów lodołamaczy z Hobart na Tasmanii.

Czytaj także: Jak znika Antarktyda

Na taki projekt nikt dotąd się nie porywał, bo nie było potrzeby. Lodowe pasy startowe w zupełności wystarczają do obsługi ruchu w antarktycznym lecie. Na kontynent latają zupełnie normalne samoloty, wojskowe i cywilne ze stosunkowo niewielkimi przeróbkami podwozia. Amerykanie przeprowadzili już testy lotów zimowych, czyli nocnych, z wykorzystaniem noktowizorów – choć znacznie trudniejsze, to też są możliwe.

Lodowe pasy startowe znacznie łatwiej też wytyczyć. Betonowy pas można zbudować jedynie na twardej nawierzchni, czyli w skale, a tej na powierzchni Antarktydy jest niewiele.

Poza kosztem, wątpliwą potrzebą i trudnościami projektowymi najważniejszym problemem są jednak kwestie środowiskowe. Antarktyda to ostatni kontynent, gdzie – przynajmniej bezpośrednio – ludzkość nie naruszyła istotnie ekosystemu (choć zmiany pośrednie, wywołane katastrofą klimatyczną, są w rejonach polarnych odczuwane najbardziej – czego dowodem zresztą topienie pasa startowego Wilkins). Krytycy pomysłu wskazują, że nowa inwestycja może łamać nawet wytyczne krajowe, pomijając regulacje międzynarodowe. Australijski rząd niewiążąco odradza loty w promieniu mniej niż 2,1 km od kolonii pingwinów, a wzgórza Vestfold na Ziemi Królowej Elżbiety, gdzie ma powstać nowe lotnisko, to ich duża siedziba. Zagrożonych jest też kilka innych gatunków i nie chodzi tylko o budowę, ale też hałas powodowany przez samoloty. Są dowody, że nawet jeden lot może wywołać śmiertelną dla tysięcy pingwinów panikę w ich koloniach. Shaun Brooks z Uniwersytetu Tasmanii w rozmowie z „Guardianem” oszacował, że budowa nowego lotniska zwiększy całkowity wpływ ludzkości na ekosystem Antarktydy o 40 proc.

Czytaj także: Zmiany klimatyczne wymykają się spod kontroli

Badania czy polityka?

Rodzi się pytanie, czy dla Australii Davis to tylko zadanie wspierające działalność stacji badawczych. Brooks twierdzi, że nie. „Bardzo niewielu badaczy cieszy się z tego projektu. Tu chodzi o wymachiwanie flagą, podkreślenie obecności Australii i wzmocnienie jej roszczeń do terytorium” – mówi.

Antarktyda ma obecnie nie do końca sprecyzowany status polityczny. Zgodnie z traktatem z 1959 r., który do dziś podpisały 54 państwa, na kontynencie wolno bez ograniczeń prowadzić działalność naukową, natomiast wojskowa jest całkowicie zakazana. Od 1998 r. protokół madrycki zakazuje też górnictwa. Ale równocześnie nie do końca wiadomo, czy i kto ma nad terenem Antarktydy suwerenność. Do 1959 r. siedem państw (Argentyna, Australia, Chile, Francja, Nowa Zelandia, Norwegia i Wielka Brytania) zgłosiło roszczenia obejmujące ok. 90 proc. obszaru (część roszczeń się pokrywa). Traktat antarktyczny zakazał zgłaszania nowych roszczeń, ale nie rozstrzygnął legalności ani nie uznał istniejących. Rosja i Stany Zjednoczone do tego utrzymują, że traktat daje im prawo zgłoszenia własnych.

Czytaj także: Argentynie marzy się aneksja sporej części Antarktydy

Mimo pewnych niejasności traktat ogólnie dość stabilnie uregulował sytuację na Antarktydzie na pół wieku. Ale od kilku lat inne kraje coraz bardziej obawiają się rosnących wpływów Chin na kontynencie, które wprawdzie nie mają roszczeń, ale za to postawiły już cztery stacje badawcze i budują piątą. Eksperci „The Diplomat”, wiodącego magazynu o geopolityce Azji, oceniają, że o ile pojawienie się chińskich roszczeń jest mało prawdopodobne, o tyle Pekin może wykorzystywać swoje bazy np. do połowów krylu antarktycznego.

A że Australia ma coraz bardziej napięte relacje z Chinami i jest ich głównym rywalem o wpływy w rejonie Oceanii, wszystkie inwestycje Pekinu skłaniają Canberrę do przyspieszenia własnych planów. Nie do końca wiadomo, jak zmieni się gospodarka i polityka tego regionu w obliczu coraz szybszego topnienia lodowców, więc obydwa kraje chcą być gotowe na rozszerzenie działalności antarktycznej.

Czytaj także: Skąd wiadomo, że świat tonie? Raport IPCC nie pozostawia wątpliwości

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną