Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Czy Lotnisko Chopina w Warszawie powinno przetrwać?

Lotnisko Chopina w Warszawie Lotnisko Chopina w Warszawie Jacek Marczewski / Agencja Gazeta
Czas spowolnienia spowodowany pandemią to dobry moment, żeby wszystko jeszcze raz przemyśleć. Zwłaszcza że losów lotniska, związanych z planowanym otwarciem CPK, nie konsultowano z władzami stolicy ani mieszkańcami.

Pandemia koronawirusa wywróciła do góry nogami cały ruch lotniczy na świecie, przewozy spadły nawet o 80 proc. Na lotnisku w Warszawie w 2019 r. wykonywano ok. 600 operacji dziennie, dziś mniej niż jedną trzecią tej liczby. Prognozy, czy i kiedy ruch wróci do poziomu sprzed covidu, są różne. Optymistyczne mówią o 2024, bardziej realistyczne o 2027 r. A niektórzy uważają, że takiej szaleńczej mody na latanie nie będzie już nigdy. Choćby z powodu argumentu o konieczności ochrony klimatu i rozwoju szybkich kolei. Nauczyliśmy się pracować online, więc podróży biznesowych może być mniej.

Czytaj też: Szach mat. Polski rząd niestrudzenie wykańcza Lot

Będziemy latać inaczej

Jedno jest dziś pewne: filozofia podróży się zmienia i to jest trwała tendencja. Pomysł wielkich przesiadkowych hubów odchodzi w niepamięć. Moda na wielkie porty, gdzie pasażerowie przesiadają się z samolotu w samolot, to wymysł nieistniejących dawno linii Pan American.

Wielkich lotnisk przesiadkowych powstało na świecie bardzo dużo i pewnie długo będą jeszcze funkcjonować. Ale gdy powstawały, zawsze przyczyną tego był jakiś silnie zakorzeniony kontekst. Madryckie Barajas to naturalne miejsce koncentracji rejsów do Ameryki Południowej i Środkowej, która mówi głównie po hiszpańsku. To tu najchętniej, w rejsach do Europy, lądują południowoamerykańskie linie. Air France dla odmiany utrzymuje połączenia do niemalże wszystkich stolic Afryki. Też z tego pokolonialnego powodu i żeby to skutecznie realizować, w Paryżu pracują dwa lotniska: starsze Orly i Paryż Roissy Charles de Gaulle.

Reklama