Tradycyjnie są dwa powody: droga ropa i drogi dolar. Jeśli te dwa czynniki zbiegną się w czasie, mamy turbodrożyznę paliwową. I właśnie to się zdarzyło. Złoty szoruje po dnie, bo Rada Polityki Pieniężnej i prezes Glapiński uważają, że słaba polska waluta wzmacnia polską gospodarkę. Po prostu więcej zarabiają eksporterzy. Rosną ceny, nakręca się inflacja, ale prezes Glapiński twierdzi, że nic na to nie poradzi, bo to efekt drogiej energii. Mamy więc absurdalne sprzężenie zwrotne: NBP nakręca inflację i jej nie przeciwdziała, twierdząc, że nie ma na ten wzrost wpływu, więc po co przeciwdziałać.
Ropa idzie do góry
Tyle że kij ma dwa końce i polskie firmy muszą płacić coraz więcej za import, w tym także za import ropy. A ropa właśnie odbiła się od dna i idzie do góry. Bo gospodarka światowa ruszyła i potrzebuje coraz więcej paliw. Tymczasem producenci ropy z powodu kryzysu covidowego zredukowali wydobycie i wciąż nie mogą się dogadać co do zwiększenia limitów. Nie są też pewni, czy to odbicie jest długotrwałym zjawiskiem, czy chwilowym – nakręcanym dodatkowo przez inwestorów finansowych, którzy lokują pieniądze w terminowych kontraktach na ropę, wierząc, że da im to największe zyski. Efekt tego jest taki, że i baryłka, która jeszcze niedawno kosztowała 40 dol., dziś przekroczyła już pułap 70 dol. Niektórzy wróżą, że tego lata dojdzie do 100 dol. Prezes Rosnieftu Igor Sieczin, najważniejsza postać w rosyjskim biznesie naftowym, zwrócił niedawno uwagę, że jeśli nie będzie nowych inwestycji w światowym biznesie naftowym, to ceny będą rosły z powodu wyczerpywania się złóż. A inwestycje są zablokowane, bo banki nie chcą na nie dawać pieniędzy. Coraz więcej instytucji finansowych przyjmuje zobowiązania środowiskowe, że na paliwa kopalne nie da ani grosza.
Czytaj także: Koniec epoki nafty
Kierowcy, trzymajcie się za portfel
Wakacje będą więc nas drożej kosztowały niż zwykle, bo droższe będzie podróżowanie własnym autem, a zapewne i linie lotnicze mogą zrewidować swoje ceny. Popsuje to społeczne nastroje, wzrośnie więc presja na władze, by coś z tym zrobiły. Wszystkie rządy były wrażliwe na wysokie ceny paliw i kiedy dochodziło do takiej sytuacji, zwykle mieliśmy jakieś pokazowe akcje. A to obniżano akcyzę paliwową, a to premier wzywał na dywanik prezesów koncernów naftowych i wydawał im polecania, by ceny na stacjach były niższe.
Zapewne tym razem będzie podobnie. Z podobnym rezultatem. Bo prezes Daniel Obajtek może się zaklinać, że obniży ceny, i może przez tydzień na stacjach ceny spadną o parę groszy. Ale na cuda nie ma co liczyć. Poziom cen wyznacza europejski rynek. Cena ropy ma tu charakter wtórny, bo ropa jest tylko jednym z surowców, czyli składnikiem ceny. Orlen i Lotos zawsze sprzedają hurtowo swoje paliwa po maksymalnej cenie, jaka jest możliwa do uzyskania bez wywoływania większego importu paliw z zagranicy. A ponieważ import jest technicznie ograniczony, dodatkowo trzeba opłacić transport, to mogą inkasować sowitą premię.
Orlen z Lotosem pomogą na niższe ceny?
Mimo to prezes Obajtek przekonuje, że jeśli szybko uda się Orlenowi przejąć Lotos, to połączone firmy będą mogły obniżyć koszty zakupów i zredukować ceny na stacjach. To są oczywiście bajki. Ten biznes tak nie działa. Monopolu nie tworzy się po to, by obniżać ceny na stacjach.
Czytaj także: Jak Obajtek tworzy koncern marzeń prezesa Kaczyńskiego