Jako pierwsza w ogień wojny dostała się Tajlandia. Kilka dni po rosyjskiej agresji blady strach padł na właścicieli ośrodków wypoczynkowych w Phuket, Surat Thani, Pattaya, gdzie wypoczywało właśnie kilka tysięcy turystów z Rosji. To popularne wśród Rosjan kurorty, tylko przez wyspę Phuket między listopadem a lutym przewinęło się ich 51 tys. Odcięcie banków od SWIFT spowodowało, że biura turystyczne nie mogły zapłacić tajskim hotelom za pobyt swoich klientów, także sami turyści stracili władze nad pieniędzmi, bo ich karty bankowe przestały być obsługiwane przez systemy Visa i Mastercard. Nie można było też wrócić do kraju, bo UE uziemiła airbusy Aerofłotu. Zrobiła się sytuacja nieco przypominająca tę z filmu „Terminal”, gdzie bohater, grany przez Toma Hanksa, utyka na lotnisku w Nowym Jorku, bo w jego kraju (zwanym Karkozją) doszło do przewrotu i USA przestały uznawać karkozjańskie paszporty.
Czytaj także: Rosjanie mogą zapomnieć o wakacjach. I nowych samolotach
Turyści do ewakuacji
Tajlandia musiała rosyjskich turystów potraktować jak uchodźców i organizować dla nich pomoc i ewakuację. Podobnie było na Kubie, gdzie wypoczywały kolejne tysiące rosyjskich turystów. Dziś wszystkie kraje, których budżet opiera się na wpływach z turystyki, nerwowo przeliczają, ile rezerwacji mają rosyjskie i ukraińskie biura podróży, bo osób przylatujących z Kijowa, Moskwy czy Petersburga raczej nie zobaczą.