Władimir Putin w wojnie z wrogim mu Zachodem postanowił wykorzystać swą cudowną – jak mniemał – broń: rubla. 1 kwietnia wszedł w życie jego dekret, który zobowiązuje nabywców rosyjskiego gazu i innych surowców do regulowania rachunków za dostawy w rublach. Jeśli się nie podporządkują, kurek zostanie zakręcony. Coś jednak znów poszło nie tak i broń nie wypaliła. I raczej nie wypali.
Czytaj też: Jak długo Putin pozostanie banitą?
Rosja zakręci kurek? Niech spróbuje
Najpierw były groźby, że odbiorcy z „państw nieprzyjaznych”, czyli tych, które nałożyły sankcje, zostaną zmuszeni do płacenia rublami. To w pierwszej chwili wywołało oczekiwany przez Rosjan efekt: cena gazu na giełdzie TTF znów skoczyła, wzrósł też kurs rubla. Po chwili jednak europejscy odbiorcy gazu zaczęli komunikować, że nie zamierzają płacić w rublach, bo mają z Gazpromem umowy przewidujące rozliczenia w euro albo dolarach (60 proc. ma w euro, 40 proc. w dolarach). Szefowie państw grupy G7 oświadczyli, że nie akceptują zmian warunków kontraktów i nie ulegną szantażowi. Także Polska odmówiła zmiany systemu rozliczeń gazowych. Rosjanie zakręcą kurek? Niech spróbują.
Było to hazardowe zagranie trochę przypominające amerykańską play chicken (dwa samochody jadą na zderzenie i kto pierwszy ustąpi, przegrywa). Europa ma jednak świadomość, że ma nieco silniejsze kraty. Rosyjski gaz zaspokaja dziś 40 proc. potrzeb UE, ale Unia ma radykalny plan, by do końca tego roku znacznie ograniczyć ten udział, zwiększając import z innych kierunków. Bardziej uzależnieni są Rosjanie, bo Unia to ponad 70 proc. ich gazowego eksportu. Ryzykują więcej – nie tylko w sensie finansowym, ale i technicznym, bo gazu z dnia na dzień zakręcić się nie da.
Oczywiście pojawiają się głosy, że Rosja z łatwością sprzeda gaz Chinom albo Indiom, ale wystarczy spojrzeć na mapę, by wiedzieć, że to nie takie łatwe. Pola gazowe na Półwyspie Jamalskim są ściśle połączone gazociągami z Europą, a od Chin i Indii oddalone o tysiące kilometrów. Na razie Chiny kupują rosyjski gaz wydobywany w południowej Syberii, tłoczony niezbyt wielkim gazociągiem Siła Syberii 1 (który notabene właśnie został wyłączony z przyczyn technicznych). Jest wprawdzie w planach budowa gazociągu Siła Syberii 2 Jamał-Chiny (via Mongolia), ale to gigantyczny projekt, którego realizacja – jeśli do niej dojdzie – potrwa lata.
Tak więc nagłe zakręcenie kurka gazowego dla odbiorców z krajów niepokornych byłoby sporym ryzykiem, bo wydobycia gazu nie da się tak łatwo zatrzymać. To grozi sporymi problemami technologicznymi i ryzykiem utraty złóż. Zwłaszcza że rosyjska branża wydobywcza już w 2014 r. została objęta sankcjami, które teraz tak zaostrzono, że wszystkie zachodnie firmy z branży wydobywczej, w tym te oferujące dostęp do nowoczesnej technologii, wycofały się z Rosji.
Czytaj też: Beznadziejna agonia rubla
O co chodzi z tymi rublami?
Najostrzej na pomysł „gaz za ruble” zareagowali Brytyjczycy. Premier Boris Johnson oświadczył, że w tej sytuacji kończą kontakty handlowe. Prezydent Francji Emmanuel Macron, kanclerz Niemiec Olaf Scholz i premier Włoch Mario Draghi dzwonili na Kreml, by się czegoś więcej dowiedzieć. Usłyszeli, że to jest taka koncepcja, ale to proces długofalowy i na razie będzie jeszcze po staremu. 1 kwietnia, czyli w dniu wejścia w życie putinowskiego dekretu, rosyjski gaz płynął na Zachód, przez Ukrainę i Polskę, w ilościach większych niż przed wojną. Dlatego część ekspertów nie wyklucza, że sprawa umrze w zapomnieniu. Skoro UE nie dała się nastraszyć, to lepiej sprawy nie ciągnąć.
Mimo to ostrzeżenie o zakręceniu kurków w Europie potraktowano poważnie i w stolicach unijnych państw wszczęto plany awaryjne. Zaczęto się przygotowywać do kryzysu gazowego. Nikt jednak nadal nie ma zamiaru podporządkować się Rosji. Olaf Scholz wyjaśnił, że trudno jest się odnieść do pomysłu, nie rozumiejąc jego sensu.
W wielu krajach łamią sobie głowę, o co Rosjanom z tymi rublami chodzi i po co rozpętują kolejną wojnę, której nie mogą wygrać. Odbiorcy, którzy mają z Gazpromem długoterminowe umowy (jak polski PGNiG), płacą za gaz w euro lub dolarach. Nikt nie stosuje rubli, bo to nie jest waluta używana w handlu zagranicznym. Trudno ją kupić na międzynarodowym rynku, nie jest walutą rezerwową jak euro, dolar, frank szwajcarski, jen czy funt brytyjski. Rosyjskie banki są w większości odcięte do systemu SWIFT, więc ewentualne transakcje zakupu rubli byłyby kłopotliwe.
Rubel jedzie na sterydach
Dlatego pomysł Rosjan jest taki, by odbiorcy gazu (wskazani przez Kreml), zamiast tak jak dotychczas przelewać należność na konto Gazpromexportu, mieli obowiązek przelać ją na własne konto w Gazprombanku (nieodłączonym od SWIFT). Bank zaś za te pieniądze kupi ruble na moskiewskiej giełdzie MOEX i dopiero rublowa należność zostanie przelana na konto Gazpromu. Nietrudno zgadnąć, że kryją się tu pułapki. Odbiorcy gazu skazani byliby na obowiązkowego rosyjskiego pośrednika, jeden konkretny bank, i na konieczność akceptacji trudnej do przewidzenia ceny za paliwo. A wiadomo, że wartość rosyjskiej waluty, mimo quasi-rynkowych rozwiązań, nie jest kursem rynkowym.
Czytaj też: Kuracja odwykowa. Jak się uwolnić od rosyjskiej energii?
Rosjanie nie ukrywają, że liczą, iż takie transakcje wytworzą popyt na ruble i doprowadzą do wzrostu kursu. Centralny Bank Rosji (CBR) ma wprawdzie dziś ograniczony dostęp do rezerw walutowych, ale ma ich wystarczająco dużo, by sprzedawać je na rosyjskim rynku, wzmacniając kurs rubla. Zresztą eksporterzy tacy jak Gazprom mają obowiązek sprzedawania państwu większości swoich wpływów dewizowych. W przypadku gazu jest to 6 mld dol. miesięcznie. W systemie „gaz za ruble” Gazprom zostanie całkowicie odcięty od wpływów w walutach obcych. Dlatego nie jest on korzystny także dla rosyjskiego eksportera. Zwłaszcza że sztucznie wywołany wzrost wartości rubla będzie powodował, że rublowe wpływy za gaz w Gazpromie będą malały.
Administracyjna kontrola sprawiła, że już dziś kurs rosyjskiej waluty odrobił straty z początku wojny. Rosjanie twierdzą, że to dowód odporności ich gospodarki na sankcje. W rzeczywistości to efekt blokady rynku – zamrożenia aktywów zagranicznych firm i administracyjnej kontroli transferów finansowych. Gdyby zagranicznym inwestorom pozwolono dziś sprzedać swoje aktywa i wymienić je na waluty obce, rubel by tego nie wytrzymał. Dziś więc ma się dobrze, bo jedzie na sterydach. Ale na sterydach nie da się długo żyć. Siła waluty zależy od siły gospodarki, a ta, pod wpływem wojny i sankcji, gwałtownie słabnie.
Czytaj też: Drożyzna wojenna. Rachunek za Ukrainę będzie wysoki
Kto się skusi na petroruble?
Obok doraźnych funkcji ekonomicznych pomysł z gazem za ruble ma mieć walor propagandowy. Chodzi o budowanie poczucia suwerenności ekonomicznej Rosji, odcinanie się od walut znienawidzonych wrogów. Andrzej Szczęśniak, kontrowersyjny polski ekspert branży naftowej, entuzjasta rosyjskiego przemysłu naftowego i gazowego, przekonuje, że Rosjanie chcą pójść w ślady Amerykanów i tak jak oni wprowadzili kiedyś rozliczenia naftowe w dolarach (zwanych petrodolarami), tak teraz Rosjanie wprowadzą rozliczenia w petrorublach. Taki zamiar zadeklarował szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow podczas niedawnej wizyty w Indiach. Szukał tam nie tylko sojusznika politycznego, ale i ekonomicznego. Przekonywał indyjskich polityków do „petrorubli”, obiecując nie tylko tanią ropę, ale i to, że w ramach wzajemności Rosja będzie korzystać z indyjskiej rupii. Indie obiecały, że nie przyłączą się do sankcji, ale z tymi petrorublami może być problem już choćby ze względu na odłączenie rosyjskich banków od SWIFT. Oba kraje zapowiedziały stworzenie jakiegoś systemu wymiany informacji finansowych.
Szukanie sojuszników i partnerów handlowych w Azji jest scenariuszem ratunkowym Rosji. Plan „gaz za ruble” ma bowiem ten efekt, że Rosjanie tracą w dużej części świata wizerunek przewidywalnego partnera handlowego, który starali się latami budować. Nawet po zakończeniu wojny w Ukrainie nie będzie im łatwo odzyskać wiarygodności handlowej.
Przekonanie, że decyzjami politycznymi można wykreować rubla na walutę, w której będą prowadzone rozliczenia międzynarodowe, jest sporą naiwnością. Zwłaszcza dziś, gdy Rosja jest eliminowana z życia gospodarczego dużej części świata. Mało który kraj gotów jest zgodzić się na używanie w handlu międzynarodowym waluty tak nieprzejrzystej i za którą nie stoi silna gospodarka demokratycznego kraju.
Czytaj też: Jak jeszcze można pomóc Ukrainie? Kupujmy hrywny