Gazprom postanowił zakręcić nam kurek gazowy. To sankcja za odmowę płacenia za dostawy w rublach, a nie w dolarach, jak przewiduje kontrakt. Od środy 27 kwietnia przestanie płynąć do Polski rosyjski gaz z kontraktu jamalskiego.
Prawie robi różnicę
Ta wieloletnia umowa i tak zbliżała się do finału, który miał nastąpić z końcem roku. Rosjanie ten moment nieco przyspieszyli. Dlatego przedstawiciele rządu przekonują, że zakręcenie kurka nie ma dla nas większego znaczenia, bo od dawna się do tej chwili przygotowywaliśmy. Jesteśmy prawie zdywersyfikowani, mamy już prawie gotową infrastrukturę gazową, możemy importować gaz z dowolnego innego kierunku – z Litwy, Słowacji, Czech, Niemiec. Importujemy skroplony gaz LNG z USA i Kataru, za chwilę będzie gotowy bałtycki gazociąg Baltic Pipe z Norwegii. Słowem: może nas Putin straszyć. My się nie boimy.
Choć pani minister klimatu Anna Moskwa zapewnia, że mamy prawie pełne magazyny gazu i jesteśmy prawie gotowi na zmierzenie się z brakiem tego surowca z Rosji, to jednak powstał sztab kryzysowy. Bo „prawie” robi różnicę. Ubytek 10 mld m sześc. rosyjskiego gazu to spora wyrwa w polskim bilansie, który liczy 20 mld m sześc. rocznie. Oczywiście możemy się uspokajać, że mamy gazoport, magazyny, rury, interkonektory, ale jednak trzeba pamiętać, że w rurach gaz sam nie powstaje. Trzeba znaleźć dostawcę, który do tej rury coś wtłoczy, trzeba zakontraktować gaz LNG i zapewnić sobie statki do jego przewozu. A tu przedstawiciele rządu są bardzo lakoniczni. Bo dziś rynek gazu jest rozedrgany, a ceny skaczą jak szalone.
Być może Baltic Pipe zostanie oddany do użytku za kilka miesięcy, ale wciąż nie wiadomo, kto dostarczy 10 mld m sześc.