Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Jadwiga poczeka, czyli jaka będzie druga kadencja Glapińskiego

Sejm bezwzględną większością głosów powołał prof. Adama Glapińskiego na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego. Sejm bezwzględną większością głosów powołał prof. Adama Glapińskiego na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego. Kancelaria Sejmu RP
Wybór Adama Glapińskiego na drugą kadencję szefa NBP kończy uciążliwy i na pewno niesprzyjający stabilności i wizerunkowi polskich finansów okres plotek i niepewności. W zamian dostajemy kolejne sześć lat tego, co już znamy i co źle wróży gospodarce.

Druga kadencja w fotelu prezesa NBP będzie ukoronowaniem kariery Adama Glapińskiego. Gdy za sześć lat opuści gabinet przy Świętokrzyskiej, będzie miał 78 lat, a jego główny polityczny promotor Jarosław Kaczyński prawdopodobnie będzie już na politycznej emeryturze. Glapiński może więc robić, co chce, choć na razie robi, co musi.

Adam Glapiński. Gołąb w jastrzębich piórkach

Obecnie Rada Polityki Pieniężnej znajduje się w obiektywnie niełatwej sytuacji. Inflacja bije rekordy (w kwietniu, według wstępnego szacunku GUS, 12,3 proc.), a w części za to zjawisko odpowiadają czynniki niezależne od krajowej polityki monetarnej – globalny wzrost cen surowców, w tym nośników energii i żywności, oraz zatory w łańcuchach dostaw i wyższe koszty transportu. Prognozy na kolejne miesiące i lata nie napawają optymizmem – według marcowej projekcji NBP w tym roku średnia inflacji wyniesie 10,8 proc, w kolejnym – 9 proc.

Nieznacznie bardziej optymistyczne jest Ministerstwo Finansów. W przesłanych na koniec kwietnia do Komisji Europejskiej prognozach podało wartość 9,1 proc. na ten rok, w 2023 – 7,8 proc., a w paśmie akceptowalnych odchyleń od celu inflacyjnego (+/-1 pkt proc. od 2,5 proc.) znajdziemy się dopiero w 2025. Prognozy te mogą okazać się nazbyt optymistyczne. RPP pod przewodnictwem i reprezentowana przez Adama Glapińskiego będzie więc musiała stopy procentowe jeszcze trochę podnieść, a potem utrzymywać je na wysokim poziomie. Tego zaś prezes, jako w głębi serca gołąb, choć obecnie w jastrzębich piórkach, nie lubi. Dał temu wyraz nawet podczas kwietniowego posiedzenia sejmowej komisji finansów publicznych, poświęconego jego kandydaturze na drugą kadencję. Mówił wówczas o podnoszeniu stóp jako o lekarstwie, które jest konieczne, choć ma efekty uboczne. I deklarował, że widzi możliwość obniżek już pod koniec kolejnego roku, co w świetle długoterminowych prognoz (obarczonych sporym ryzykiem błędu w tak zmiennym świecie) jest deklaracją śmiałą.

Częściowo Glapiński sam postawił się w trudnym położeniu. Przed pandemią tradycyjne konferencje prasowe po posiedzeniach Rady Polityki Pieniężnej odbywały się z trzyosobową reprezentacją tego ciała – prezes i dwoje członków RPP. To dawało mediom, a za ich pośrednictwem opinii publicznej i rynkom, podejrzeć choć część złożoności procesu decyzyjnego RPP, poznać różne głosy. Od dwóch lat prezes występuje jednoosobowo, musi więc sam argumentować decyzje Rady, nawet jeśli nie jest ich gorącym zwolennikiem. Na razie przekonuje więc, że jest „jastrzębiem na czele jastrzębi”, ale gdy inflacja zacznie zwalniać, choć wciąż będzie daleko od celu, a jednocześnie wyhamuje tempo wzrostu gospodarki, prezes może znów chcieć zmienić upierzenie, ale będzie musiał bronić poziomu stóp. Zresztą to może być ciekawe wydarzenie – konferencja Glapińskiego po posiedzeniu RPP, na którym został przegłosowany. Może wtedy na konferencji pojawi się więcej niż jedna mównica?

Czytaj też: Glapinflacja. Jedziemy już bez hamulców i po bandzie

Jadwiga na banknocie jeszcze poczeka

Nie tak dawno, ale jednocześnie dawno: przed wojną, dwucyfrową inflacją, a nawet przed oficjalnym zgłoszeniem kandydatury Glapińskiego na drugą kadencję, prezes deklarował, że w kolejnej sześciolatce wprowadzi banknot 1000 zł. Z twarzą Jadwigi Andegaweńskiej, która zostałaby pierwszą kobietą na „nowym złotym”. Banknot budził jednak żywe dyskusje, i to nie ze względu na patronkę. Poprzedni dodatek Glapińskiego do pocztu królów i książąt polskich w portfelu, 500 zł (z Janem III Sobieskim), jest, mówiąc eufemistycznie, mało popularny. W dobie upowszechniających się płatności elektronicznych i zaciekłej walki resortu finansów z szarą strefą, polegającej m.in. na obniżaniu górnego limitu transakcji gotówkowych, 500 zł nadaje się najwyżej na drogi prezent w kopercie. Z rozmienieniem 1000 zł w sklepie będzie jeszcze większy problem.

Największym wrogiem NBP nie są w tej chwili ceny paliw, ale oczekiwania inflacyjne. To taki trochę ekonomiczny Yeti – sporo się o nim mówi, ale mało wiemy o tym, co to za zwierzę, skąd się wzięło i czego się po nim spodziewać. Co do zasady im dłużej utrzymuje się wysoka inflacja, tym wyższej inflacji się spodziewamy, dostosowujemy do niej swoje zachowania – i w efekcie sami ją kreujemy. Dlatego polityka monetarna powinna też wpływać, a przynajmniej próbować wpływać. Przez jasne, czytelne i konsekwentne deklaracje, spójne z czynami. Tymczasem wysokie nominały – jednym z autopsji, innym z podręcznika – w prosty sposób kojarzą się z wysoką inflacją. Wypuszczanie na rynek banknotu 1000 zł w obecnej sytuacji byłoby kolejnym komunikacyjnym błędem. Wie to prezes, więc o Jadwidze ostatnio przycichło.

Czytaj też: Prezes NBP bije się tylko w cudze piersi

Euro też nieprędko. I żadnych nowinek

Nic, a na pewno nie wystąpienie Glapińskiego na wspomnianej już sejmowej komisji, nie przemawia za tym, aby istotnie zmienił zdanie w sprawie gruntownej zmiany banknotów – z tych z królami Polski na te z europejską architekturą. Czyli na euro. Opinia Glapińskiego o szkodliwości euro się nie zmienia, niezmiennie też nie uwzględnia gospodarczych i pozagospodarczych korzyści ze wspólnej waluty, koncentrując się na romantyzowanej „niezależności” polityki monetarnej.

Ostatecznie decyzja o kolejnym kroku w integracji monetarnej zależeć będzie od polityków (po spełnieniu tzw. kryteriów konwergencji, dotyczących wysokości inflacji, stóp procentowych i stanu publicznych finansów rząd składa wniosek o przystąpieniu do mechanizmu kursowego ERM II, czyli zobowiązuje się do utrzymania względnie stabilnego kursu do euro przez dwa lata), a brak woli w NBP na pewno jej nie ułatwia. A może nawet torpedować, gdybyśmy wyobrazili sobie w najbliższej sześciolatce euroentuzjastyczny rząd i spełnione kryteria konwergencji. W okresie obowiązywania mechanizmu kursowego konieczne jest bowiem zaangażowanie banku centralnego w ewentualne stabilizowanie kursu.

Nie należy też się spodziewać, aby w drugiej kadencji prezes zmienił poglądy na różnorakie nowinki cyfrowe. Od prozaicznych płatności bezgotówkowych do na razie legendarnych oficjalnych kryptowalut (tzw. CBDC, ang. central bank digital currency). Oczywiście, w NBP jakieś prace nad tymi tematami się toczą, w końcu NBP to nie tylko prezes, ale szereg zaangażowanych ekspertek i ekspertów, ale opór z samej góry na pewno niczemu nie sprzyja. Jak w każdej firmie. Prezes zaś wydaje się propagować gotówkę i odrzucać innowacje z głębokiego przekonania. Druga kadencja raczej więc tego nie zmieni.

Czytaj też: Najgorsze notowania NBP od 24 lat. I najlepsza pensja prezesa

Pisowska polityka monetarna

Tu dochodzimy do kolejnego aspektu niezależności polityki monetarnej, czyli niezależności od większości parlamentarnej. Glapiński formalnie niezależny jest, nie jest członkiem partii, a że ma polityczną przeszłość – no cóż, jego poprzednicy też mieli. Politycznej przyszłości za dużo pewnie już nie planuje po kolejnej kadencji. Mimo to ze szczerego przekonania, głębokiej lojalności lub z jakiegoś innego powodu robi nieodparte wrażenie poplecznika obecnego rządu. Rząd ten długo i szeroko chwali, opozycję gani, Unię gani, dziennikarzy gani, ekspertów gani, a i wobec członków RPP znajduje nieraz nieprzychylne słowo. W otoczeniu Glapińskiego w NBP znajdują się osoby z otoczenia PiS, chociażby Paweł Mucha, wcześniej szef Kancelarii Prezydenta. Symboliczne zaś było zachowanie prezesa w ostatnich 24 godzinach przed sejmowym głosowaniem jego kandydatury. Pojawił się na Nowogrodzkiej na zebraniu klubu parlamentarnego PiS. Nie pojawił się za to w Sejmie, gdy głosowano jego kandydaturę.

Decyzje co do stóp procentowych podejmowane są jednak kolegialnie i prezes NBP, gdyby chciał wysokością stóp procentowych rządowi pomagać lub wręcz przeciwnie, nie ma takiej mocy. W Radzie zaś zasiada obecnie dwóch, a pod koniec roku będzie to trzech członków wybranych przez opozycyjny Senat. Trzech mianował prezydent, trzema dysponuje Sejm, choć od kilku miesięcy dwa krzesła w RPP pozostają puste. Ma jednak inne narzędzia. Po pierwsze, wspominaną już niejednokrotnie komunikację, którą w razie zmiany układu sił na Wiejskiej może całkiem napsuć krwi nowemu rządowi. Po drugie, zasoby – obecnie może jeszcze obsadzić dwa stanowiska w zarządzie NBP, a to w miarę spokojna przystań w czasach niepewnych sondaży. I pewnie parę innych stanowisk w razie czego się znajdzie. NBP ma też środki na kampanie informacyjne, co niejednokrotnie widywaliśmy w gazetach i na ulicach, a więc może i docierać ze swoim przekazem, i zasilić wybrane przez siebie media.

Wybór Adama Glapińskiego na drugą kadencję kończy dosyć uciążliwy i na pewno niesprzyjający stabilności i wizerunkowi polskich finansów okres plotek i niepewności. W zamian za to dostajemy kolejne sześć lat tego, co już znamy i co nie do końca dobrze wróży. Obecną falę wysokiej inflacji łatwiej byłoby opanować, gdyby na czele NBP i RPP był ktoś, kto subtelniej posługuje się „miękkimi” narzędziami polityki pieniężnej.

Posłuchaj: Czy Adam Glapiński był (i będzie) dobrym prezesem NBP

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną