Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Setki odwoływanych lotów. Branża lotnicza nie wytrzymuje popandemiczego odbicia

Tłum pasażerów na lotnisku Schiphol w Amsterdamie Tłum pasażerów na lotnisku Schiphol w Amsterdamie Utrecht Robin/ABACA / Forum
Branża lotnicza liczyła na mocne, popandemiczne odbicie. Gdy nadeszło, okazało się, że jest do niego kompletnie nieprzygotowana.

W Wielkiej Brytanii to już sprawa narodowej wagi. Gigantyczne kolejki do odprawy i kontroli bezpieczeństwa na wielu lotniskach od kilku tygodni paraliżują nie tylko pracę portów, ale też plany turystów. Część linii zaczęło masowo odwoływać połączenia, często z minimalnym wyprzedzeniem. Stało się jasne, że nie da się obsłużyć wszystkich podróżnych, którzy kupili bilety.

Powód jest bardzo prosty: przez dwa lata pandemii z pracy w lotnictwie odeszło wiele osób. Teraz wcale nie mają zamiaru wracać, chociaż są bardzo potrzebne, bo wiele linii zaplanowało na lato rozkłady porównywalne z tymi sprzed pandemii albo nawet jeszcze bogatsze. Jednak zarówno przewoźnicy, jak i porty cierpią na ogromne braki kadrowe. Sektor lotniczy apeluje do brytyjskiego rządu o szerokie otwarcie rynku pracy na chętnych z Unii Europejskiej, a szef Ryanaira chce nawet, by w obsłudze pasażerów pomagało wojsko.

Czytaj także: Last minute odleciało. Tanie latanie niedługo może się skończyć

Lotniska zapchane, linie lotnicze przeszarżowały

Lotniczy chaos tym razem nie jest zatem efektem pandemicznych ograniczeń, ale – paradoksalnie – ich zniesienia i próby powrotu do normalności. Tyle że w krótkim czasie to zadanie niemożliwe, szczególnie że praca na lotniskach przy odprawie pasażerów czy obsłudze samolotów na płycie nie należy ani do lekkich, ani do wyjątkowo atrakcyjnie płatnych. Kto w ciągu ostatnich dwóch latach znalazł dla siebie inne zajęcie, być może mniej stresujące i bardziej stabilne, za lotnictwem wcale nie tęskni.

Jeszcze większy bałagan niż w Wielkiej Brytanii miał niedawno miejsce na amsterdamskim lotnisku Schiphol.

Reklama