PKP Energetyka znowu polska – spółkę przejęła PGE. A co by tu jeszcze zrenacjonalizować?
Choć szef PGE Wojciech Dąbrowski przekonuje, że to głęboko przemyślany i czysto biznesowy ruch, politycy nie kryją, że nie chodzi o biznes, ale o ideologię. I, oczywiście, o realizację woli prezesa, który masową renacjonalizację (częściej dziś zwaną „polonizacją”) obiecał Polakom. Lista się wydłuża: Bank Pekao, Alior Bank, Polskie Koleje Linowe, polskie aktywa energetyczne koncernu EdF, Ruch, wydawnictwo Polska Press, Świętokrzyskie Kopalnie Surowców Mineralnych, Pojazdy Szynowe Pesa Bydgoszcz itd.
Czytaj także: Akcja repolonizacja
PKP Energetyka znowu polska
„Rząd Prawa i Sprawiedliwości od siedmiu lat repolonizuje kluczowe spółki, inwestuje i wzmacnia polską gospodarkę. Dzisiaj mamy przyjemność być świadkami kolejnej transakcji wpisującej się w takie działania. Nabycie PKP Energetyka przez Grupę PGE to niezwykle ważny moment dla polskiego sektora energetycznego i dla całej polskiej gospodarki. Naprawiamy zaniedbania Platformy Obywatelskiej, która dopuściła do odsprzedaży spółki zagranicznemu inwestorowi. PKP Energetyka znowu staje się polska” – powiedział minister aktywów państwowych Jacek Sasin podczas ogłaszania, że PGE Polska Grupa Energetyczna podpisała wstępną umowę zakupu spółki PKP Energetyka. Po ostatecznym sfinalizowaniu transakcji PGE stanie się właścicielem firmy posiadającej wyłączność na dostawy energii dla sektora kolejowego oraz usługi utrzymania sieci trakcyjnej. Cena za 100 proc. udziałów spółki wyniesie 1 913,5 mln zł, plus przejęcie ok. 4 mld zł długów zaciągniętych przez obecnego właściciela na inwestycje.
Czytaj także: Państwowa Żabka? Kaczyński idzie na zakupy
Kampania Tchórzewskiego bez powodzenia
Wszystkie te renacjonalizacje prowadzone są pod hasłami obrony strategicznych interesów gospodarczych państwa i powrotu do macierzy rozgrabionego przez poprzednie rządy majątku. W przypadku PKP Energetyka PiS, jeszcze będąc w opozycji, próbował zablokować prywatyzację spółki, która jak cała kolej borykała się z poważnymi problemami. Politycy przekonywali, że wyspecjalizowana firma zapewniająca zaopatrzenie w energię i utrzymanie kolejowej sieci trakcyjnej ma znaczenie strategiczne, a takich prywatyzować nie wolno. Przecież koleją jeździ wojsko i co będzie, kiedy żołnierze siądą do wagonów, by ruszyć w obronie ojczyzny, a kolejowi energetycy sterowani przez nie wiadomo kogo z zagranicy wyłączą im prąd?
Takie zarzuty stawiał i do dziś stawia były minister energii Krzysztof Tchórzewski, w przeszłości członek zarządu PKP Energetyka. To on jako poseł opozycji zgłaszał sprawę prywatyzacji do prokuratury, a potem jako minister energii próbował doprowadzić do unieważnienia umowy prywatyzacyjnej. Ludzie z PKP Energetyka nie ukrywali, że robi to głównie z osobistych pobudek. Liczył, że firma, która go zatrudniała, wpadnie w jego ręce i sam w niej porozdaje posady.
Czytaj też: Komisja ds. energetycznych zbrodni Tuska. Istny Orwell
Kampania Tchórzewskiego nie przyniosła rezultatu. Prokuratura niczego się nie doszukała, umowy nie unieważniono. Nie było podstaw. Dlatego podjęto próbę „wyciskania inwestora”, czyli robienia mu takich trudności, by sam poszukał drogi ucieczki. Jakie było zaskoczenie Tchórzewskiego, gdy z pierwszą wizytą zjawił się w Polsce Donald Trump, o którego względy PiS intensywnie zabiegał. Prezydent USA szczegółowo dopytywał o losy PKP Energetyka. I dał do zrozumienia, że takie traktowanie inwestora bardzo mu się nie podoba. Okazało się, że CVC Capital Partners dotarło ze swymi problemami do Białego Domu, reprezentuje bowiem także kapitał amerykański. Dlatego proces odzyskiwania spółki musiał zostać wstrzymany, a Tchórzewski dostał instrukcję, żeby się od kolejowych energetyków odczepić. Mimo to pojawiały się pomysły, jak utrudnić życie nowemu właścicielowi PKPE, np. przez wprowadzenie zmiany napięcia w sieci kolejowej z prądu stałego 3 kV na prąd przemienny 15 i 25 kV.
Czytaj też: Czy „lex TVN” złamie Amerykanów?
Za grosz zaufania do instytucji państwa
„Trzeba wziąć pod uwagę, że zgodnie ze schematem wdrażania bezpieczeństwa państwa w sytuacji zagrożenia wojennego kolej podlega militaryzacji. Czy w takiej sytuacji można dopuścić obce podmioty? Przecież nikt nie mógł wiedzieć, kto ma udziały i kontroluje fundusz międzynarodowy, który stał się właścicielem PKP Energetyki” – tłumaczy dziś Tchórzewski w wywiadzie udzielonym portalowi wPolityce.pl. I przekonuje, że gdybyśmy się znaleźli w sytuacji Ukrainy, z kolejową energetyką w ręku zagranicznego właściciela, bylibyśmy w potrzasku.
To typowy schemat myślenia o gospodarce polityków PiS, którzy nie mają za grosz zaufania do instytucji państwa, prawa i instytucji regulacyjnych. Przecież w większości gospodarek wolnorynkowych państwo, nie będąc właścicielem firm, jest w stanie zagwarantować sobie możliwość wpływania na ich działalność. Tchórzewski nie może zrozumieć, że jeśli kolej w krytycznej sytuacji podlega militaryzacji, to tak samo spółki zapewniające jej energię. Opowieści, że w krytycznej sytuacji zagraniczny właściciel zgasi światło i odetnie pociągi od zasilania, są lekko niepoważne.
Czytaj też: Chaos pod napięciem. Ustawa prądowa nie nadaje się do użytku
PGE kupuje nowoczesną i wartościową spółkę
Dlatego ciekaw jestem, czy państwowy właściciel poradzi sobie teraz z kolejową spółką lepiej niż prywatny. Bo przed prywatyzacją, gdy rządził w niej Tchórzewski, nie było najlepiej. Okres, gdy spółką zarządzał CVC, okazał się dla niej i jej pracowników wyjątkowo owocny. Uporządkował zarządzanie, unowocześnił i sporo inwestował, co przyznaje prezes PGE Wojciech Dąbrowski.
PGE kupuje więc nowoczesną i wartościową spółkę, choć zgodnie z teorią Tchórzewskiego powinna to być PKP Energetyka w ruinie. Bo tyle lat w jej zarządzie nie było takiej gwiazdy biznesu jak Krzysztof Tchórzewski. On w tym czasie sprawdzał się na innych frontach i zostawił nie PKP Energetykę, ale polską energetykę w ruinie. Czego elektrownia Ostrołęka C, którą trzeba było zburzyć, jest najlepszym przykładem.