Chcę powoli zamykać ten interes, bo jestem po prostu zmęczony. Dobiegam trzydziestki. Mam doktorat z nauk humanistycznych. Jako inne osoby napisałem ponad 60 magisterek i licencjatów. Jeśli dodać wszystkie prace semestralne, roczne, prezentacje maturalne, liczby pójdą w setki. Od kilku lat pracuję w administracji, w zawodzie luźno związanym z moim wykształceniem. Ale zamierzam się skupić na swojej działce naukowej, która stanowi dla mnie wyzwanie. Ciekawi też opinię publiczną. Dziś wieczorem będzie ze mną wywiad w telewizji.
Piszę dla pieniędzy. Zacząłem w ogólniaku. Kolega poprosił. Chodziło o wstęp do pracy magisterskiej. Od tamtej pory nie brakuje mi zleceń, mimo że nie ogłaszam się w Internecie i jestem drogi. Działające półoficjalnie spółdzielnie piszące prace biorą 15–35 zł za stronę, ja – 100 zł. Magisterka u mnie kosztuje od 5 do 10 tys. zł. Jestem w stanie napisać w tydzień, jednocześnie 8 godz. pracując w biurze. Ale najlepszy zarobek to licencjaty – dwa dni i 2–3 tys. zł do przodu. Przy zleceniach nagłych – więcej. Gdy zapas czasu jest większy, schodzę z ceny. Niektórzy stali klienci zgłaszają się do mnie z półtorarocznym wyprzedzeniem. Robię komuś pracę semestralną, potem on się umawia na licencjat i od razu na magisterkę.
Piszę nie tylko dla studentów. Piszę dla wszystkich, którzy zapłacą. Miałem kiedyś zlecenia od początkujących dziennikarzy. Albo dzwoni raz klient: właśnie się obroniłem, piąteczka! Po godzinie dzwoni znowu i pyta: ile by kosztował doktorat? Sympatyczny kolega, ze studiów. Pisałem mu różne prace. Mówię: mogę ci zrobić ten doktorat, to potrwa jakieś trzy miesiące, ale koszt minimum 30 tys. zł. Doktoratów nie piszę właśnie dlatego, że za mniej mi się nie opłaca, a na taki wydatek mało kogo stać.