Badacze wszelkich specjalności niezbyt dotychczas interesowali się mieszkaniami do wynajęcia. A szkoda, bo każdy by znalazł tu coś dla siebie. Ekonomiści – szerokie pole do rozważań na temat szarej strefy. I wręcz wzorcowy przykład tego, jak gra popytu i podaży kształtuje ceny. Psycholodzy – materiał do badań na temat strategii zachowań w sytuacji wzajemnej głębokiej nieufności, pod hasłem: kto kogo przechytrzy. Antropolodzy kultury – pretekst do obserwowania przemian obyczajów i kultury współżycia. Teraz jednak do tematu zabrała się grupa socjologów z Poznania, a okazją stał się cykl zdjęć, które zgromadziła Natalia Fiedorczuk. Ściągała je z sieci, ale i sama dokumentowała różne mieszkania do wynajęcia. Te sto kilkadziesiąt fotografii to rzeczywiście dobry pretekst, by pochylić się nad kwestią, która – według różnych szacunków – dotyczy od 10 do 30 proc. rodaków. I tak powstała książka „Wynajęcie”.
Umeblowane, czyli nie puste
Zacząć wypada od tego, że wynajmowane mieszkania dzielą się na dwie wyraźnie odrębne grupy. Pierwsza to oferta luksusowa – domów, dużych i średnich mieszkań, urządzonych w najwyższym standardzie i w wyśmienitych lokalizacjach. Kierowana jest do obcokrajowców na kontraktach w Polsce i do szefów firm chwilowo pomieszkujących poza domem. Kosztowna, acz nie odbiegająca jakością od podobnych ofert w Europie Zachodniej. Statystycznie mało istotna, a poznawczo – mało ciekawa i nieprzekładająca się na jakąkolwiek wiedzę o nas samych.
Znacznie bardziej interesujący wydaje się segment drugi – oferty „dla narodu”. Skierowane do studentów, rodzin na dorobku, nomadów z wyboru, życiowych pechowców. Pojedyncze pokoje, mieszkania małe lub co najwyżej średnie. Często wynajmowane pokątnie, bez spisywania umów i bez pośredników.