Inwestujmy w psychiatrię dzieci, leczmy je. Ale zajmijmy się też przyczynami
Czy już zdaliśmy sobie sprawę, w jakim piekle żyją nasze dzieci? Niemal 60 tys. podpisów zebranych w kilkadziesiąt godzin pod apelem wystosowanym przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę do premiera Morawieckiego o pilne zajęcie się stanem psychiatrii dziecięcej sugeruje, że oczywista konstatacja wreszcie przebiła się do opinii publicznej.
Gdy powstawał apel, na forach internetowych i facebookowych wallach wciąż wracał wątek głośnego reportażu Janusza Schwertnera w Onecie o 15-latku, który rzucił się pod koła pociągu metra, i o tym, jak bezskutecznie szukano dla niego pomocy. Opisy brudu szpitalnych oddziałów, zdezelowanych sprzętów, plam krwi na prześcieradłach i ścianach, bezwładu systemu, los nastolatka, którego kilkakrotnie odsyłano, bo oddział był przeciążony, na 100 miejsc już przypadało 180 osób – poruszyły po równo rodziców i bezdzietnych. Pytano, jak to możliwe.
Internet, tempo życia, brak więzi
Czasem wracał wątek dziewczynki zgwałconej parę miesięcy temu na oddziale psychiatrycznym dla dorosłych, bo na oddziale dla dzieci zabrakło miejsca i dla niej. Albo wątek raportu o stanie psychiatrii dziecięcej, z którego wynikało, że ona nie istnieje. Głos zabrał minister zdrowia Łukasz Szumowski. W rozmowie z Magdaleną Rigamonti dla „Dziennika Gazety Prawnej” przekonywał, że zaniedbania są wieloletnie, a Ministerstwo Zdrowia pod jego kierownictwem wreszcie zajęło się konkretami. Mówił o trwającej ponad pół roku reformie, o zwiększonych nakładach finansowych i koncepcji, która – akurat słusznie – zakłada odchodzenie od systemu szpitalnych, zamkniętych oddziałów w stronę dostępnej opieki ambulatoryjnej.