Pensja dyplomowanego nauczyciela zwiększy się o 229 zł, mianowanego o 195 zł, kontraktowego o 172 zł, a stażysty o 167 zł (wszystkie kwoty brutto). Cieszę się, że jestem dyplomowanym. Inne cechy pracownicze też mam, ale nie robią różnicy w wynagrodzeniu. A skoro nie robią, to powoli wygasają. Nauczyciele się upodabniają się.
Związki zawodowe alarmują, że wynagrodzenia nauczycieli się spłaszczają. Różnice między stopniami awansu robią się coraz mniejsze. Niedługo wszyscy będziemy zarabiali po równo. Tymczasem w środowisku coraz głośniej mówi się o potrzebie różnicowania zarobków, ale nie ze względu na stopień awansu, lecz jakość pracy. Skoro nasza praca się różni, nieraz kolosalnie, to musi to mieć odzwierciedlenie w zarobkach. Tymczasem nie ma. Dlaczego wybitny pracownik ma zarabiać tyle samo co kiepski? To nie tylko niesprawiedliwe, ale też bardzo demotywujące. Spłaszczając zarobki, podcina się ludziom skrzydła. Mistrz, żeby mu się chciało nadal być mistrzem, powinien zarabiać po mistrzowsku. Zaś ten, kto mu do pięt nie dorasta, powinien mieć odpowiednio niższą pensję. Jest jednak zupełnie inaczej. Po zarobkach nauczycieli jeździ rządowy walec i wszystko równa. I tak od lat.
Warunek przetrwania w zawodzie: jednakowość
Przykro zrobiło się koleżance, która powszechnie uważana jest za najlepszą w szkole, gdy dowiedziała się, że zarabia tyle samo co najgorsza nauczycielka w placówce. „We wszystkim, co robimy, jest między nami przepaść, a w zarobkach równość?”. Koleżanka nie mogła w to uwierzyć. „Naprawdę nasze zarobki się nie różnią?”. Przykre, ale prawdziwe.