Żartowano, że politycy Platformy próbujący odpowiedzieć na pytanie o to, jakie jest stanowisko partii w sprawie prawa aborcyjnego, to gotowe memy. Wili się jak Piekarski na mękach, żeby coś powiedzieć, a jednocześnie nic nie powiedzieć. Ta dyskusja rozsadzała partię od wewnątrz, bo lewicowe skrzydło – w ślad za postulatami Strajku Kobiet – chciało pełnej liberalizacji, a konserwatyści powrotu do aborcyjnego „kompromisu”.
Pięć przesłanek do aborcji
Czwartkowa konferencja przecięła te męki. Ogłoszono wyniki prac zespołu kierowanego przez Małgorzatę Kidawę-Błońską, którego rezultatem jest oficjalne stanowisko partii. I przy zastrzeżeniu, że PO jako formacja centrowa nie chce popierać ani skrajnie lewicowych, ani skrajnie prawicowych rozwiązań, jest to jednak krok w stronę liberalizacji prawa. Jeśli chodzi o „kompromis”, stanowisko PO nie pozostawia wątpliwości – po wyroku tzw. Trybunału Konstytucyjnego został on zdemolowany i jako taki należy uznać go za martwy. Zamiast niego PO proponuje Nową Umowę Społeczną.
Zatem oprócz powrotu do trzech przesłanek, które umożliwiały legalne usunięcie ciąży (gdy zagraża ona zdrowiu lub życiu matki, jest wynikiem przestępstwa albo płód jest nieodwracalnie uszkodzony), wprowadza dwie nowe. Jedna z nich dotyczy zagrożenia zdrowia psychicznego kobiety, druga jej szczególnie trudnych warunków osobistych. W takim przypadku aborcja ma być dostępna do 12. tygodnia ciąży po konsultacji z lekarzem i psychologiem. Oczywiście można się czepiać, że diabeł tkwi w szczegółach, bo pytanie, kto i jak będzie określał te „szczególnie trudne warunki osobiste kobiety”? Bez wątpienia jednak jest to krok w stronę rozwiązań obowiązujących w państwach Europy Zachodniej, m.in. w Niemczech.
Polki nie czują się bezpiecznie
Jednocześnie PO obiecuje wprowadzenie tzw. Paktu dla Kobiet, który ma oddać Polkom to, co władza PiS stopniowo im zabierała, a mianowicie finansowanie programu in vitro, dostęp do awaryjnej antykoncepcji bez recepty, szeroki dostęp do badań prenatalnych. Kolejne punkty Paktu mówią o edukacji seksualnej wolnej od ideologii, bezpłatnej antykoncepcji i realnej pomocy dla rodzin wychowujących dzieci z niepełnosprawnościami.
Podczas konferencji Kidawa-Błońska powiedziała rzecz, która w cywilizowanym świecie uchodzi za oczywistą oczywistość i nie podlega dyskusji – dzieci będą się rodziły wtedy, gdy kobiety będą czuły się bezpiecznie i będą miały prawo wyboru. Już choćby spadający od lat wskaźnik urodzin pokazuje, że Polki nie czują się bezpiecznie. Prawo wyboru muszą sobie opłacić w aborcyjnym podziemiu. Pełny koszt antykoncepcji państwo scedowało na nie. Polki się boją. Edukatorki seksualne pracujące z młodzieżą twierdzą, że wśród nastolatek można mówić wręcz o „paranoi ciążowej”. Ale boją się także dojrzałe kobiety, zdecydowane na macierzyństwo – choćby tego, co może je spotkać na porodówkach. Nie mają też poczucia bezpieczeństwa, że państwo wesprze je w rodzicielskich obowiązkach. 500 zł tu nie wystarczy. A barbarzyński wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej sprawił, że strach zmienił się w panikę.
Platforma musi słuchać wyborców
I to był moment, gdy aborcyjne wahadło, tkwiące od lat na pozycji „kompromis”, wychyliło się w stronę liberalizacji. Dyktowany do tej pory przez fundamentalistów ciężar dyskusji przeniósł się z zagrożenia „życia poczętego” na zagrożenie życia kobiet. Potwierdzają to kolejne badania opinii publicznej, także zamówiony przez „Politykę” sondaż, który omawiamy w najnowszym numerze. Platforma nie mogła tego nie zauważyć i podążyła za swoimi wyborcami. Spora część jej elektoratu mogłaby już nie zdzierżyć dywagacji o powrocie do „kompromisu”, który został zawarty wiele lat temu między politykami a Kościołem katolickim ponad głowami kobiet. Po partii, która mieści różne nurty ideowe, trudno było się spodziewać deklaracji całkowitej liberalizacji prawa. Ale niewątpliwie zrozumiała, że centrum sporu jest dziś już w innym niż „kompromis” miejscu.