Jak do tego doszło, jak to się mogło stać w jednym z najstarszych polskich zakonów? W zakonie dominikanów uważanym nie tylko wśród katolików i katolickiej inteligencji, ale i w szerszej opinii publicznej w naszym kraju za wzór katolicyzmu otwartego na współczesny świat, za azyl i przystań duchową dla szukających pogłębionej wiary? Próbę odpowiedzi przynosi właśnie opublikowany raport komisji pod przewodnictwem dr. Tomasza Terlikowskiego. Próbę nieowijającą przerażającej prawdy w bawełnę, dążącą do obiektywizmu i rzeczową, a jednak połowiczną i nasuwającą kolejne pytania.
Czytaj też: Makabra dominikańska
„Nowatorska” ewangelizacja
Najprostsze pytanie brzmi: dlaczego nie zduszono zła w zarodku? A drugie: dlaczego nie przekazano sprawy prokuraturze, gdy w zakonie już dobrze wiedziano, że dochodzi do przemocy fizycznej i gwałtów, czyli przestępstw karalnych? Popełniał je jeden z braci, a władze zakonne stosowały wobec niego półśrodki. Tymczasem postawa władz, szczególnie ojca Macieja Zięby w roli prowincjała, ale też innych zwierzchników, pozwalała mu dalej manipulować i krzywdzić, a nawet rozwijać swoją sekciarską działalność.
Zięba widział w ojcu M. charyzmatycznego lidera młodych, którzy walili tłumnie na jego „nowatorskie” eventy ewangelizacyjne. Starszyzna zakonna – wśród niej powszechnie znane nazwiska – musiała o tym wiedzieć, ale sytuacji nie naprawiła. Szeregowi zakonnicy albo milczeli – z jednym znanym dziś szerzej wyjątkiem o. Mogielskiego – albo ulegli podobnej ekscytacji co prowincjał. Niewiarygodne, że o. Zięba, autor wielu książek i esejów, aktywny uczestnik debaty publicznej, pozwolił swemu podwładnemu, osobie zdradzającej cechy psychopatii i manii seksualnej, wybrać się do Chin z misją ich chrystianizacji.
Dotykamy tu kwestii systemu kościelnego. Nie tylko w sensie promowania ludzi na stanowiska przekraczające ich kompetencje, ale też w sensie uporczywego odmawiania refleksji nad jego niezwykle szkodliwymi konsekwencjami, rujnującymi życie osobiste i duchowe wielu osób w zakonie i poza nim.
Czytaj też: Przemoc u wrocławskich dominikanów
Dominikanie. Mroczny cień
Autorzy raportu drobiazgowo – może wręcz niebezpiecznie drobiazgowo, bo wyliczając głęboko intymne szczegóły udręki ofiar ojca M., co niestety może ułatwiać ich niechcianą identyfikację – opisują wydarzenia rozgrywające się za murami klasztorów zakonu kaznodziejskiego. Nie udzielają jednak odpowiedzi na to zasadnicze pytanie o potencjał zła kryjący się w samym systemie. Owszem, wyczuwa się, że zdają sobie z tego sprawę, jednak nie robią ostatniego kroku. Chcą wyjaśnić okoliczności, przebieg i sens dramatu, a zarazem uchronić zakon przed zarzutem moralnej współodpowiedzialności. Wskazują więc na negatywną rolę o. Zięby, jego stronników w zakonie i doradzających mu prawników, lecz unikają kwestii systemowej. Nie wygląda to przekonująco. Zarówno prowincjał i jego otoczenie, jak i sam o. M. i jego wewnętrzna sekta działali i mogli działać dzięki systemowi.
Sami dominikanie wydali w związku z raportem komisji Terlikowskiego – powołanej z ich inicjatywy i mającej pełną swobodę pracy – komunikat, w którym czytamy m.in.: „Zdajemy sobie sprawę, że obraz, jaki wyłania się z tego raportu, rzuca mroczny cień na całą naszą Prowincję, także na tych braci, którzy przez lata gorliwie, ofiarnie i uczciwie wypełniali powierzone im zadania. Stawia on pod znakiem zapytania naszą wiarygodność i podkopuje zaufanie, jakim wielu spośród Was obdarzyło dominikanów”. To trafna diagnoza, szkoda, że przyszła tak późno i za taką cenę.
Czytaj też: Jak Kościół zmieniał się w instytucję władzy