„Dorobić już nie dorobię”. Kto w Polsce stoi w kolejce po darmowy chleb
Był ciemny, okrągły i wydawał się wielki, ale może dlatego, że Teresa miała sześć lat i wszystko wydawało się wtedy wielkie. Ani jej, ani siostrze nie smakował, cichcem więc wyrzucały go za łóżko, aż przyłapała je babcia, która ten chleb piekła. Było jej przykro, ale nie dała poznać, zaczęła im kupować sklepowy, biały. Wkrótce smak babcinego polubiły, na jego wspomnienie Teresa promienieje, choć ma już 70 lat i stoi w kolejce po darmowy chleb – taki, jaki przywiozą.
65-letnia Halina też nie wybrzydza, choć w dzieciństwie i ona jadała domowy. Piekła mama, zawsze w liściu kapusty, aż osiem bochenków, bo miała ich do wykarmienia sześcioro. – A ja uwielbiałam objadać skórkę, za co mnie rodzice sztorcowali – śmieje się. Jest przedostatnia, kolejni dochodzą, ale chleba musi starczyć dla wszystkich. – My, najedzeni i bogatsi, musimy dzielić się chlebem z potrzebującymi – mówi Augustyn Wiernicki, który 30 lat temu rozdawał 200 bochenków dziennie, a dziś 500 i więcej.
Obecni potrzebujący różnią się od tych sprzed 30 lat jedynie lepszym ubraniem, które kupują za grosze albo dostają w punktach charytatywnych: – Chleba nadal nikt nie bierze dla „sportu”, choć niektórzy bochenek potrafią spieniężyć na alkohol. Pijący rodzice „wychowali” ich na alkoholików, innych skrzywdził pracodawca albo nie nadążają za morderczym tempem życia – mówi Wiernicki. Prof. SGWW Krystyna Rejman kolejki po darmowy chleb nazywa wstydem dla państwa.
Dorobić już nie dorobię
Teresa przychodzi o kuli od sześciu lat, odkąd zabrakło jej sił do wyjazdów za granicę, gdzie opiekowała się starszymi od siebie.