Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Aborcyjny klincz. Prawo skazuje Polki na tortury i dosłownie je zabija

Krakowska manifestacja po śmierci Izabeli z Pszczyny Krakowska manifestacja po śmierci Izabeli z Pszczyny Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl
Kolejne ofiary nieludzkiego prawa, które zakazuje przerywania ciąży nawet w przypadkach, gdy płód jest ciężko uszkodzony i nie ma szans na przeżycie, umierają w polskich szpitalach.

Minął rok od śmierci 30-letniej Izabeli z Pszczyny, która zmarła na sepsę, bo lekarze bali się zdecydować na aborcję, mimo że stan kobiety się pogarszał. W całej Polsce odbyły się protesty pod hasłem „Ani jednej więcej”. Niestety, są kolejne ofiary nieludzkiego prawa, które zakazuje przerywania ciąży nawet w przypadkach, gdy płód jest ciężko uszkodzony i nie ma szans na przeżycie.

Marta „musi urodzić”

Marta trafiła do szpitala w Katowicach w 20. tygodniu upragnionej ciąży z bólem brzucha. Jak czytamy w oświadczeniu Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która zajęła się sprawą, od przyjęcia wskaźniki odzwierciedlające poziom stanu zapalnego w jej organizmie zaczęły drastycznie przekraczać normę. Otrzymała antybiotyk. Później skarżyła się na dreszcze i zimno, a dostała leki uspokajające. Płód obumarł, ale nie zdecydowano o farmakologicznym przyspieszeniu poronienia. Marta poroniła resztką sił, mdlejąc. Usunięto jej macicę, która według lekarzy była źródłem zakażenia. Niedługo potem Marta zmarła. Jej mąż uważa, że lekarze nie zajęli się odpowiednio jego żoną i nie postawili na czas diagnozy, która mogła uratować jej życie. Personel miał twierdzić, że Marta „musi urodzić”.

Urodzić musiała także Marina, Ukrainka od dwóch lat mieszkająca w Polsce. Dopiero w siódmym miesiącu ciąży dowiedziała się, że

  • aborcja
  • badania prenatalne
  • ciąża
  • Izabela z Pszczyny
  • Trybunał Konstytucyjny
  • Reklama