W czasie zdalnego nauczania lekcje nie trwały 45 minut, tylko krócej. Obowiązki nie miały znaczenia, liczyło się zdrowie, samopoczucie. Wszyscy rozumieliśmy, że uczniowie nie wytrzymają tyle czasu przed monitorem. Dyrekcja wydała zarządzenie, że mamy tak prowadzić zajęcia, aby po 30 minutach uczeń mógł robić, co chce. My pracujemy pełne trzy kwadranse, jednak z klasą tylko dwa. 15 minut lekcji jest dla uczniów. Jak chcą, mogą zerwać połączenie. Tak też większość robiła. Półgodzinne spotkania stały się standardem podczas lockdownu.
Gdy wróciła nauka stacjonarna i lekcje znowu stały się 45-minutowe, zauważyliśmy, że uczniowie częściej proszą o zgodę na wyjście do toalety. Wcześniej nie było zwyczaju, aby w czasie lekcji załatwiać potrzeby fizjologiczne. Od tego jest przerwa. Nauczyciele niechętnie pozwalali uczniom na wychodzenie z zajęć. A gdy prośbami i groźbami nie udało się rozwiązać problemu, umówiliśmy się w gronie pedagogicznym, że nie wypuszczamy nikogo z lekcji. Do toalety tylko podczas przerwy.
Na chwilę wyjść z klasy
Uczniowie nie przejęli się tym zakazem. Jedne klasy pytały wychowawcę, czy to zgodne z naszym statutem (nie ma takiego zakazu). Inne odwoływały się do Konwencji o Prawach Dziecka. Mnie uczennica powiedziała, że gdy leczyła się na niewydolność nerek, pierwszym pytaniem lekarza było, czy ma zwyczaj wstrzymywać się z oddawaniem moczu. A gdy lekarz usłyszał, że robi tak w szkole, bo nie chce denerwować nauczycieli, kazał nastolatce wychodzić z lekcji za każdym razem, gdy jej się zachce. Inaczej znowu trafi do szpitala. Nauczyciel nie ma tu nic do gadania.
Nie wszyscy uczniowie rozmawiali o swoich problemach z nauczycielem. Jedna z klas postanowiła kończyć lekcje po 30 minutach, czy to się komuś podoba, czy nie. Po prostu dłużej nie mogą wysiedzieć. Do realizacji swojego planu wybrali najsłabszego pedagoga i na nim postanowili przećwiczyć swój sprzeciw. Nie całkiem im się udało, gdyż zdenerwowany nauczyciel nie wytrzymał konfliktu z klasą, zachorował, wziął zwolnienie lekarskie do końca roku szkolnego, a po wakacjach do pracy już nie wrócił. Podobno miał dość tych absurdów.
W tym roku problem jeszcze się nasilił. Uczniowie tak często proszą o wyjście do toalety, że ma się wrażenie, jakby to było modne. Prawie każdy chciałby opuścić choćby na chwilę zajęcia. Powariowali czy co? Oczywiście, jak klasa bardzo boi się jakiegoś nauczyciela, to nie prosi, jednak na następnej lekcji takich próśb jest dwa razy więcej. Niektórzy nauczyciele pytają, czy inni też mają problem z tym, że uczniowie ciągle chcą wychodzić z lekcji. Czasem po kilka osób naraz. Czy naprawdę dzisiejsza młodzież jest tak słaba, że nie może wytrzymać do przerwy?
Pilnie do toalety
Gdy omawiałem z klasą maturalną próbny egzamin, usłyszałem, że największym problemem było wytrzymanie 240 minut (tyle trwa pisemny egzamin z języka polskiego). Usłyszałem, że nie da się. Uczniowie opowiadali, że musieli wyjść kilka razy z sali, inaczej dostaliby szału. Niektórzy musieli posiedzieć w toalecie nawet 20 minut, tak im w głowie huczało. Nauczyciele myśleli, że nie ma ich tak długo, ponieważ ściągają, a oni siedzieli w ubikacji i gapili się bezmyślnie w sufit. Jak wracali wreszcie do sali i zaczęli rozwiązywać test, po kilkudziesięciu minutach sytuacja się powtarzała: ponownie musieli wyjść do toalety. Nauczyciele ostrzegali, że jak znowu nie będzie ich 20 minut, mogą już nie wracać. Na prawdziwej maturze już byś nie zdał – mówili.
Kiedy dawniej zaczynałem lekcję od przepytania uczniów z poprzednich tematów, najpierw zgłaszano nieprzygotowania. Teraz coraz więcej uczniów zgłasza nagłą potrzebę wyjścia do toalety. Gdy pierwszy raz to się zdarzyło, zareagowałem odmownie. Nie mogę cię teraz wypuścić, gdyż zacząłem pytać. Wypuszczę cię, jak skończę. Jednak uczniowi chodziło o to, aby wyjść natychmiast, właśnie przed odpytywaniem. Pomyślałem wtedy, że jestem za miękki, a uczniowie to wykorzystują.
Ale u bardziej wymagających kolegów bywa jeszcze gorzej. Gdy uczeń wie, że nie zostanie wypuszczony z lekcji, przed zajęciami załatwia swoją potrzebę wyizolowania się. Siedzenie przed trudną lekcją w toalecie to coraz częstsze zjawisko. Lekcja się zaczęła, a jakiś uczeń nie wychodzi z ubikacji. Później tłumaczy wychowawcy, że ma zaznaczoną nieobecność, a przecież był w szkole, trochę się spóźnił, ale nauczyciel zapomniał poprawić zapisu w dzienniku z „nieobecny” na „spóźniony”. Czy mogę to zmienić jako wychowawca? Gdy pytam, ile czasu się spóźniłeś i gdzie w tym czasie byłeś, okazuje się, że kilkanaście minut siedział w toalecie. Ale po co?
Nauczyciele też się chowają
Uczeń nie przyzna się, że coś z nim jest nie tak, dlatego chodzi do toalety przed lekcją, po lekcji i najchętniej chodziłby też w środku trudnych zajęć. Słyszę więc, że w czasie przerwy nie mógł skorzystać, gdyż była kolejka, której rozładowanie zajęło 10 minut następnej lekcji. Słyszę też, że ktoś musi wcześniej wychodzić z lekcji, ponieważ tylko wtedy ma szansę trafić na wolną kabinę. Po dzwonku wszystkie są zajęte i trzeba czekać, aż się zwolnią. A ludzie potrafią długo tam siedzieć. Tak długo, że podczas 10-minutowej przerwy nikt inny nie zdąży już skorzystać. Słyszę też, że ktoś nie lubi załatwiać takich potrzeb w tłumie, a podczas przerw zawsze jest tłoczno. Normalnie skorzystać z toalety można tylko podczas lekcji.
Niedawno miałem taki przypadek, że uczennica koniecznie chciała wyjść w czasie lekcji polskiego do toalety, a gdy mi się to nie spodobało, powiedziała, że musi, ponieważ następna jest matematyka. Wydało mi się to nielogiczne, ale uczennica wyglądała tak źle, że zrozumiałem, iż teraz mi tego nie wytłumaczy. Poprosiłem, aby poszła razem z koleżanką. Może przecież potrzebować pomocy.
Nie tylko uczniowie nie wytrzymują napięcia z powodu zbyt trudnych bądź za długich lekcji. Obciążeni ponad siły są też nauczyciele. Kolega z pokoju nauczycielskiego poprosił, abym poszedł z nim do toalety. „W jakim celu?” – odpowiedziałem dość ostro, gdyż pomyślałem, że chodzi mu o coś, co może mi się nie spodobać. Powiedział, że boi się, iż nie dojdzie tam o własnych siłach. Rzeczywiście po drodze zasłabł, z trudem go trzymałem w pionie. Po chwili oprzytomniał, zaproponowałem jednak, że wezwę pogotowie. Zapewnił, że wystarczy, jak chwilę posiedzi w toalecie.
Nie ma klasówek, pytań, kamer
Ciągłe bieganie do ubikacji albo proszenie kogoś o pójście tam razem może wydawać się dziwne, warto jednak powstrzymać się z podejrzeniami. Zapewne nie wszyscy natychmiast muszą skorzystać z tego miejsca, żeby poczuć się lepiej. Wielu jednak naprawdę szuka tam ratunku. Szkoła stała się miejscem pozbawionym intymności, zewsząd wyziera oko kamery i nas monitoruje. Uczniom przyglądają się też nauczyciele, którzy podczas przerw pełnią dyżury i dbają o bezpieczeństwo w szkole. Nie ma miejsca, gdzie uczeń nie byłby obserwowany, sprawdzany i oceniany. Nawet jak jest chory, to musi się z tym kryć, aby nie zostać zaprowadzonym do izolatki. To wszystko niesamowicie frustruje.
Gdy z człowiekiem dzieje się coś niepokojącego i czuje, że powinien natychmiast zaszyć się w jakimś miejscu, inaczej zrobi coś nieodpowiedzialnego, to nie ma w szkole dokąd pójść. Wolna i bezpieczna jest jedynie toaleta. I to tylko w czasie lekcji, bo podczas przerw są tam tłumy. W wielu szkołach jest to jedyne przyjazne miejsce. Nikt tam nie robi kartkówek, nie przepytuje z materiału lekcyjnego, nie sprawdza prac domowych, nie urządza klasówek, nie ocenia. Można tam przyjść, pobyć chwilę ze sobą i spróbować jakoś ogarnąć ten nadmiar obowiązków. Przydałby się fotel albo kanapa, byłoby łatwiej się pozbierać.