Do trzech lat więzienia za obrazę religii i tyle samo za przeszkadzanie w obrzędach, jeśli doprowadzi to do ich przerwania. Projekt Zbigniewa Ziobry wrócił właśnie do Sejmu jako obywatelski. Nie ma raczej szans na uchwalenie, ale nie o uchwalenie chodzi. Ziobro, pozujący do tej pory na szeryfa broniącego bezpieczeństwa, teraz przebrał się za obrońcę katolików i wiary.
Usunąć „złośliwość” z przepisów
To taki „lex Scheuring-Wielgus”, której Sejm uchylił immunitet, by prokuratura mogła jej postawić zarzut „złośliwego przeszkadzania publicznemu wykonywaniu aktu religijnego”. Tak dziś brzmi przepis art. 195 kk. W projekcie – najpierw poselskim, a teraz obywatelskim – znika słowo „złośliwie”. Nie bez przyczyny: znacznie utrudniało prokuraturze oskarżanie, bo trzeba udowodnić „złośliwość”. Na przykład czy można mówić o „złośliwości” posłanki Lewicy Joanny Scheuring-Wielgus, gdy w proteście przeciwko zakazaniu aborcji nieodwracalnie uszkodzonych płodów podczas mszy stanęła w milczeniu razem z mężem obok księdza z plakatami: „Kobieto! Sama umiesz decydować” oraz „Kobiety powinny mieć prawo decydowania, czy urodzić czy nie, a nie państwo w oparciu o ideologię katolicką”.
Nawet prokuratura Ziobry wie, że nie była to „złośliwość”, tylko jak najbardziej poważny udział w debacie publicznej po wyroku Trybunału Przyłębskiej. Więc jak się „złośliwość” usunie z przepisu, to skazać będzie łatwiej.
Łatwiej ma być o skazanie także dlatego, że karana ma być już nie „obraza uczuć religijnych” – które każdy ma różne, a doniesienia do prokuratury składali raczej ci przeczuleni – ale „publiczne lżenie lub wyszydzanie (…) dogmatów i obrzędów”. Czy podpadnie pod to krytyka zakazu aborcji? Wszak można twierdzić, że dogmat świętości życia wymaga zakazu aborcji. A czy np. Kampania Przeciw Homofobii nie stanie się związkiem przestępczym, skoro krytykuje Kościół za homofobię, którą hierarchowie wywodzą z Biblii? Wreszcie całe środowisko osób nieheteronormatywnych, które domaga się równości małżeńskiej dla par homo- i hetero, to przecież nic innego jak grupa publicznie negująca dogmat świętości małżeństwa kobiety i mężczyzny.
Ziobro przekuł klęskę w zwycięstwo
Ale projekt Solidarnej Polski przerobiony na projekt obywatelski to nie tylko młot na bezbożników i bluźnierców, ale też parasol ochronny dla kleru i wzmożonych wiernych. Oni w obronie wiary mogą dowolnie lżyć i wyszydzać osoby LGBT, feministki, innowierców i bezbożników. Projekt uwalnia bowiem od odpowiedzialności za „wyrażenie przekonania, oceny lub opinii związanych z wyznawaną religią”. Abp Jędraszewski może więc dalej głosić z ołtarza kazania o „tęczowej zarazie”. Wprawdzie w proponowanym przepisie jest zastrzeżenie: „(…) jeżeli nie stanowi to [wypowiedź] czynu zabronionego przeciwko wolności sumienia i wyznania lub publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa lub pochwały jego popełnienia”, ale lżenie i wyszydzanie ze względu na orientację, tożsamość czy płeć nie jest w myśl kodeksu karnego przestępstwem.
Kiedy SP zgłosił ten projekt na wiosnę, PiS się od niego odciął. Leży więc w sejmowej zamrażarce. Tę klęskę Ziobro przekuł w zwycięstwo: jego partia zrobiła akcję zbierania podpisów pod projektem, żeby go wnieść do Sejmu jako obywatelski, robiąc przy okazji promocję sobie i swojej partii. Zebrano ponad 400 tys., a więc czterokrotnie więcej, niż wymaga konstytucja.
Tym projektem według regulaminu Sejm musi się zająć w ciągu trzech miesięcy od jego wpłynięcia. Ziobro i jego ludzie znowu będą mieli więc swój benefis, opowiadając publicznie, jak to w Polsce prześladuje się wiernych za katolicką wiarę, a jedynymi, którzy prześladowanych bronią, są oni: Zbigniew Ziobro i jego Solidarna Polska.
Lans na „prawdziwego katolika”
Ustawa na pierwszy rzut oka jest niekonstytucyjna. Wprawdzie niby dotyczy wszystkich (ok. 150) zarejestrowanych w Polsce Kościołów i związków religijnych, ale już sam tytuł pokazuje, że jej celem jest „obrona chrześcijan”. A to łamie zasadę (art. 25), że wszystkie Kościoły i związki wyznaniowe „są równouprawnione”, a „władze publiczne w RP zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”. Ten drugi akapit art. 25 konstytucji można też interpretować tak, że prawo nie może faworyzować osób religijnych, szczególnie je chroniąc.
A w szczególności nie może pogłębiać różnicy w ochronie poglądów religijnych i świeckich. Różnicę tę odziedziczyliśmy po II Rzeczpospolitej, ale wtedy specjalny przepis chroniący uczucia religijne mógł być potrzebny ze względu na wielokulturowość i wielowyznaniowość tamtej Polski. Teraz zaś jest rodzajem prawnego wyrostka robaczkowego: nie przynosi organizmowi pożytku, a może być zagrożeniem. Za rządów PiS bywa sposobem na zastraszanie opozycji demokratycznej – np. wytaczanie spraw karnych za „tęczową Madonnę” czy, jak w przypadku Joanny Scheuring-Wielgus, za milczący protest w ramach publicznej debaty na temat prawa kobiety do decydowania o urodzeniu dziecka i politycznej roli Kościoła w tym temacie.
Uchwalenie ustawy w obronie chrześcijan jest bardzo mało prawdopodobne. Ale będzie w Sejmie i posłuży politykom SP do lansowania się. I do punktowania kierownictwa PiS, że jej nie popiera, więc widać, kto jest prawdziwym Polakiem katolikiem.