Nowa klauzula sumienia
Aborcja polska. Władza i Kościół nie odpuszczają kobietom, ale coś się wreszcie zmienia
Szpital w miasteczku Ch. jest na liście tych, w których nie przeprowadza się aborcji. Dlatego pani doktor, która przyjechała na wizytę z Medicoveru do krwawiącej pacjentki w ósmym tygodniu ciąży, zostawiła jej swój numer telefonu. Na wszelki wypadek, bo różnie może być – dodała, wysyłając ją do szpitala. Potem, na izbie przyjęć, kolejny doktor szepnął, że niestety w toku jest naturalne poronienie, ale przyjechała za wcześnie. Lepiej poczekać parę godzin w domu, a dopiero potem się zgłosić. Rankiem na dyżurze była już inna lekarka. Gdy potwierdziła na USG nieprawidłowy rozwój ciąży, przyspieszyła poronienie czopkami. W statystyki wpisze zapewne „stan po poronieniu naturalnym”. Jak w tysiącach podobnych przypadków w wielu polskich szpitalach. Coraz częściej.
W tym roku, po raz pierwszy od lat, w statystykach oficjalnie przerywanych ciąż w górę poszły słupki dotyczące ochrony zdrowia kobiet. 161 wpisanych przypadków legalnej aborcji z powodu zagrożenia życia i zdrowia ciężarnej to pięciokrotnie więcej niż w poprzednich latach. Do tego dopisać należy ciemną liczbę przypadków, gdy magiczne słowo aborcja nie pojawia się w dokumentacji, zastąpione innym.
Równo 30 lat po wprowadzeniu ustawy o planowaniu rodziny, zwanej aborcyjną, w trzecią rocznicę wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej i w rok po wprowadzeniu państwowego rejestru ciąż (do którego lekarz każdej specjalności musi wpisać powziętą informację, że pacjentka jest w ciąży) widać już, że szala się przechyla. Rejestr ciąż jest, bo jest, za to po raz pierwszy od dekad w badaniach CBOS zwolennicy pełnego prawa do przerywania ciąży są liczniejszą grupą niż zwolennicy całkowitego zakazu. Około maja 2021 r. liczebność grup się zrównała, po czym pierwsza zaczęła gwałtownie rosnąć, druga spadać.