Uczniowie naoglądali się „Chłopów” i wyciągają wnioski o seksie. Z resztą lektur lepiej nie jest
W szkołach kontrolowanych przez pisowskich kuratorów (wciąż są na swoich stanowiskach) wychowanie seksualne pojmowane jest jako przygotowanie do rodzicielstwa, oczywiście po ślubie. Nauczyciele uczą więc, jak dzieci powinny wypełniać swoją rolę w rodzinie (przez posłuszeństwo rodzicom i nabywanie od nich umiejętności rodzicielskich, np. jak ugotować zupę). Na problemy seksualne nie ma tu miejsca. Nastolatkom wmawia się, że nie mają jeszcze takich potrzeb jak seks.
Najbezpieczniej jest milczeć o seksie
Szkoły opuszcza więc pokolenie, które uczyło się, jak wypełniać powinności rodzicielskie, wie, jak ugotować zupę warzywną, ale nie miało okazji rozmawiać o potrzebach seksualnych, bo na takie rzeczy przyjdzie czas dopiero w małżeństwie. Gdy nawet uczniowie i uczennice pytają „tu i teraz” np. o zabezpieczanie się przed niechcianą ciążą czy choroby przenoszone drogą płciową, nauczyciele unikają jasnych odpowiedzi, gdyż nie chcą być oskarżeni o seksualizowanie dzieci. Działające przy kuratoriach komisje dyscyplinarne są szczególnie wyczulone na krzywdzenie nastolatków. A skrzywdzić można np. przez sugerowanie im, nawet mimowolne, że aby uprawiać seks, nie trzeba się ożenić czy wyjść za mąż. Najbezpieczniej jest w szkole milczeć o seksie, a klasie, gdy pyta, kazać zamknąć buzię i zająć się czymś naprawdę pożytecznym, np. nauką do matury, co wielu nauczycieli czyni.
Młodzież nie ma więc do kogo pójść ze swoimi potrzebami i problemami. Nawet lekarze potrafią zasłaniać się klauzulą sumienia i odmówić przepisania tabletek lub innych środków zabezpieczających, a wręcz nakrzyczeć, że nastolatka nie ma się czego bać, gdyż „takie rzeczy dopiero po ślubie”.