Zakaz prac domowych – rozwiązywanie problemu od końca, brak wizji. Znów nikt nie słucha ekspertów
ANNA J. DUDEK: – W tym tygodniu zaczyna obowiązywać rozporządzenie Ministerstwa Edukacji o pracach domowych, które mają być nieobowiązkowe i nieoceniane. To realizacja jednej z wyborczych obietnic koalicji. I dobre rozwiązanie?
Partie idą do wyborów z pomysłem, konkretnymi programem i obietnicami, mają więc zobowiązania wobec swoich wyborców. W przypadku Koalicji 15 października ten pomysł na edukację był opisany w kilku punktach, a jednym z nich była likwidacja prac domowych. Trzeba przyznać, że prace domowe sprawiają uczniom problemy, co oznacza, że praktyka ich zadawania bywa niewłaściwa. Do tego momentu diagnoza była trafna. Niewłaściwe natomiast jest to, jak zabrano się za rozwiązanie problemu.
Zgodnie z wyborczą obietnicą Donalda Tuska szybko wydano rozporządzenie o likwidacji prac domowych. Sprawnie realizując jeden ze stu konkretów na sto dni.
No właśnie. Po prostu ogłoszono likwidację zadań, co nie rozwiązuje podstawowego problemu, czyli tego, że dzieciaki w szkołach są przepracowane. Nie dostaliśmy więc propozycji leczenia choroby, tylko lek przeciwbólowy, który w dodatku generuje inne komplikacje. Przepracowanie uczniów i brak wolnego czasu to są aktualne problemy.
Jeśli nie może być lepiej, niech będzie inaczej?
To niedobra zmiana?
Niedobra. Od lat toczymy dyskusję o tym, co trzeba w szkole zmienić, i zamiast wizji i kompleksowego planu dostajemy fragmentaryczną korektę, która rządzi się zasadą, że jeśli nie może być lepiej, to niech przynajmniej będzie inaczej.
W propozycjach MEN nie pojawiła się natomiast inna z zapowiedzi: powołanie Komisji Edukacji Narodowej, czyli porozumienia dla szkoły trwalszego niż jedna kadencja rządu.