Społeczeństwo

Zwierzęta umierają w ciszy. Nawet kury wyczuwają, że idzie woda. Bez człowieka są bez szans

Wisła zalewa bulwary w Krakowie, 15 września 2024 r. Wisła zalewa bulwary w Krakowie, 15 września 2024 r. Filip Radwański / Forum
Kiedy przychodzi wielka woda, po kopyta najpierw, po wymiona, kłąb, po szyję, po nozdrza, oczy wreszcie, przychodzi także śmierć. Bo nie udało się uwolnić z pułapki. Bo ktoś zapomniał, nie dał szansy, nie zapewnił drogi ucieczki. Poradziłyby sobie, gdyby człowiek dał im tę szansę.

Zwierzęta umierają w ciszy i samotności. Kiedy nadchodzi wielka woda i śmiertelne zagrożenie, ludzie mają więcej szans. Mogą walczyć, jak nocą w Nysie, gdzie mężczyźni, kobiety, nawet młodzież szkolna, tysiącami stanęli ramię w ramię, by bronić wałów i miasta. Ludzie mogą się ewakuować, chronić w bezpiecznym miejscu, uciekać. Mogą liczyć na pomoc.

Zwierzęta mają trudniej. Te domowe i gospodarskie są zależne od ludzi. Krowy, konie, świnie, kury, nawet kaczki i gęsi, które wprawdzie pływają, ale zamknięte w kojcach czy stajniach są równie bezradne jak te zwierzęta, które wody unikają. Niestety, ich właściciele, pakując plecaki, zbierając się w pośpiechu do opuszczenia domu, często zapominają, że jest ktoś jeszcze, komu są winni pomoc. Niezbędną, bo bez niej nie przeżyją.

Piszę: właściciele. Ale to słowo mnie drażni, kiedy odnosi się do istot żywych, odczuwających jak my ból czy strach. Niepotrzebny przedmiot właściciel porzuca. Zwierzę nie jest przedmiotem.

Nawet kury wiedzą

Niestety, krowę czy konia trudno zabrać ze sobą, upchnąć do samochodu, ale można otworzyć drzwi stajni, dopilnować, żeby zwierzęta z niej wyszły. One nie są głupie, powódź przeczuły może nawet wcześniej niż ludzie, okazują niepokój, próbując zwrócić na siebie naszą uwagę, sygnalizować, że coś złego nadchodzi. Słonie w Tajlandii dużo wcześniej uciekły w głąb lądu przed nadchodzącym tsunami. A ludzie rzadko odczytują trafnie te sygnały, wierzgający niecierpliwie koń może najwyżej oberwać batem, podobnie rycząca krowa. Nawet kury wiedzą, wchodzą wyżej, na grzędy czy gałęzie drzew, a koguty pieją przed deszczem. To właśnie ich język, informacje, jakie nam wysyłają.

Ile zwierząt gospodarskich utonęło, bo człowiek o nich zapomniał lub po prostu machnął ręką, tłumacząc sobie, że przecież wszystkiemu się nie zaradzi. Usprawiedliwiając się w duchu, że może jakoś będzie. Ale nigdy nie jest. Cuda się nie zdarzają.

Kiedy przychodzi wielka woda, po kopyta najpierw, po wymiona, kłąb, po szyję, po nozdrza, oczy wreszcie, przychodzi także śmierć. Bo nie udało się uwolnić z pułapki. Bo ktoś zapomniał, nie dał szansy, nie zapewnił drogi ucieczki. Poradziłyby sobie, gdyby człowiek dał im tę szansę.

Widziałam takie zdjęcia: gospodarz wyciągający z kojca kilkanaście martwych kur i królików. Ze łzami w oczach mówił dziennikarzowi, że to cały jego dobytek. Że nie zdążył otworzyć kojców...

Czytaj też: Wielka gąbka na wielką wodę. Co nauka mówi o zapobieganiu powodziom?

Miejsce dla braci mniejszych

Zgoda, woda przyszła szybko, ale czy aż tak szybko, żeby zapomnieć o psie przywiązanym do budy, uwięzionym na łańcuchu? Tak to się nazywa: pies na uwięzi. Całkiem adekwatnie do sytuacji. Na uwięzi, czyli uwięziony. Nie wolny, a zniewolony. Uwięziony pies nie ma szans się uwolnić, uratować, uciec w bezpieczne miejsce. Skoro ludzie zapomnieli, że go uwięzili, musi umrzeć. Tłumaczenie, że zabrakło czasu, nie jest przekonujące, nie jest też usprawiedliwieniem. My jesteśmy wolni, a one, psy, są na uwięzi, jaką my, ludzie, im ofiarowaliśmy. A przecież udomowienie zobowiązuje. Oswoić to znaczy wziąć odpowiedzialność.

W relacjach dziennikarskich z Nysy i Kłodzka można zobaczyć ewakuujących się ludzi prowadzących na smyczach psy i taszczących kontenerki z kotami. Jeden mężczyzna niósł swojego psa na ramionach. Bo przecież zwierzęta to nie są przedmioty, jakie można porzucić, nie przejmując się ich losem.

Gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, udostępnił zdjęcia akcji ratowniczej, podczas której helikopter podejmował z zalanych po dachy domostw mężczyznę. A ten trzymał w ramionach wielkiego psa, owiniętego w koc i przypiętego do liny. Obu udało się wciągnąć na pokład. „Ewakuujemy ludzi. Ale na pokładzie jest też miejsce dla naszych mniejszych braci. Niełatwa noc przed nami” – napisał generał w komentarzu. Generał nie pisze: dla pupili, zwierzaków. Pisze: „Dla naszych mniejszych braci”. Tak jest, zależnych od nas i oddanych nam do ostatniego tchu.

Przypominam sobie sceny z przejścia granicznego w Medyce po ataku Rosji na Ukrainę w lutym 2022. Uchodźcy prowadzili, nieśli na rękach, wieźli w samochodach psy i koty, kanarki, papużki, chomiki, świnki morskie, szczury, fretki. Jechali tak i wędrowali od kilku dni, zanim dotarli do Polski. Po przejściu granicy prosili najpierw o wsparcie dla zwierząt. To były sceny, jakie – przy całym dramatyzmie – pozwalały zachować wiarę i odrobinę optymizmu.

Czytaj też: 8 lat złej zmiany PiS. Zwierzęta też czują się zawiedzione. Nawet Kaczyński nie dał rady

Zwierzętom też wali się świat

W mediach społecznościowych rozpętała się ostra dyskusja po wpisie aktorki Joanny Opozdy. Poruszona doniesieniami o pozostawianiu zwierząt w domach lub przy budach na zalewanych terenach, napisała: „Jakim trzeba być bydlakiem, żeby zostawić swoje zwierzę w domu, a samemu się ewakuować?”.

Protestuję, pani Joanno. Bydlaki nigdy by tak nie postąpiły! Kotki, czując zagrożenie, przenoszą w pyskach swoje młode w bezpieczne miejsce. Psy podobnie. Krowy stają w obronie cieląt, kwoka atakuje, gdy ktoś zagraża kurczętom, chroni je pod skrzydłami, gdy dostrzeże cień jastrzębia. A słonie gromadnie bronią swoich dzieci pod własnymi brzuchami, żeby drapieżnik im nie zagroził. Bydlaki są bardziej ludzkie niż my. Tylko ludzie potrafią zamknąć drzwi i zostawić za nimi zwierzę bez szansy na ratunek, skazując je na śmierć. To prawda: gdy nadchodzi kataklizm, ludziom wali się świat. Ale świat wali się także zwierzętom.

To chyba było w Nysie lub Kłodzku, osoba odpowiedzialna za schronisko dla bezdomnych zwierząt apelowała do mieszkańców, żeby brali podopiecznych na przechowanie lub na zawsze. Podobno w ciągu kilkudziesięciu minut prawie wszystkie psy i koty znalazły nowych opiekunów. Te, które pozostały, uwolniono z kojców, muszą sobie poradzić przez jakiś czas. Pewnie nie odejdą daleko, tyle, by się uratować. One też się boją, żywioł jest tak samo dla nich straszny jak dla nas. Mówią o tym ich oczy, uszy, a nawet ogony.

Czyje życie jest ważniejsze

Karolina Kuszlewicz, obrończyni praw zwierząt przed sądami (słynne zwycięstwo w sprawie karpi), adwokatka, szefowa Kancelarii nad Wisłą, gdzie sprawy dotyczące praw zwierząt nie czekają w kolejce, zaapelowała w sieci: „Proszę, pamiętajmy o uwięzionych zwierzętach!”. I dalej: „Nie ma w Polsce żadnych dedykowanych służb powołanych do ratowania zwierząt w takich okolicznościach i żadnych procedur, uwzględniających zróżnicowane położenie zwierząt, nie ma punktów ewakuacji ani ośrodków do ich azylowania. Te, które były kochane, pewnie przeżyją, te, które służyły tylko do wykorzystywania, będą ostatnie na liście do pomocy”.

Karolina Kuszlewicz dodaje, że dramat ludzi w sytuacji zagrożenia powodzią jest oczywisty i ona tego nie kwestionuje. Ale przecież obok ludzkiego dramatu „dzieją się równolegle dramaty tysięcy innych doznających podmiotów, które – jako że nie mają statusu podmiotów prawa – to nie mają również statusu poszkodowanych, a zatem i ofiar. Są zdane na łaskę i niełaskę, nierzadko uwięzione w śmiertelne pułapki w postaci łańcuchów, kojców, zamkniętych zagród”. Mecenas alarmuje, że losem tych zwierząt nikt się nie interesuje i nie zainteresuje nawet wówczas, gdy woda opadnie. Bo wolno, bo nie ma przepisów, bo życie ludzkie jest ważniejsze?

Pewnie gdybyśmy szanowali prawa przyrody i zwierząt, takie kataklizmy jak dzisiejsza powódź nawiedzałyby nas rzadziej lub wcale.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną