Zwierzęta umierają w ciszy. Nawet kury wyczuwają, że idzie woda. Bez człowieka są bez szans
Zwierzęta umierają w ciszy i samotności. Kiedy nadchodzi wielka woda i śmiertelne zagrożenie, ludzie mają więcej szans. Mogą walczyć, jak nocą w Nysie, gdzie mężczyźni, kobiety, nawet młodzież szkolna, tysiącami stanęli ramię w ramię, by bronić wałów i miasta. Ludzie mogą się ewakuować, chronić w bezpiecznym miejscu, uciekać. Mogą liczyć na pomoc.
Zwierzęta mają trudniej. Te domowe i gospodarskie są zależne od ludzi. Krowy, konie, świnie, kury, nawet kaczki i gęsi, które wprawdzie pływają, ale zamknięte w kojcach czy stajniach są równie bezradne jak te zwierzęta, które wody unikają. Niestety, ich właściciele, pakując plecaki, zbierając się w pośpiechu do opuszczenia domu, często zapominają, że jest ktoś jeszcze, komu są winni pomoc. Niezbędną, bo bez niej nie przeżyją.
Piszę: właściciele. Ale to słowo mnie drażni, kiedy odnosi się do istot żywych, odczuwających jak my ból czy strach. Niepotrzebny przedmiot właściciel porzuca. Zwierzę nie jest przedmiotem.
Nawet kury wiedzą
Niestety, krowę czy konia trudno zabrać ze sobą, upchnąć do samochodu, ale można otworzyć drzwi stajni, dopilnować, żeby zwierzęta z niej wyszły. One nie są głupie, powódź przeczuły może nawet wcześniej niż ludzie, okazują niepokój, próbując zwrócić na siebie naszą uwagę, sygnalizować, że coś złego nadchodzi. Słonie w Tajlandii dużo wcześniej uciekły w głąb lądu przed nadchodzącym tsunami. A ludzie rzadko odczytują trafnie te sygnały, wierzgający niecierpliwie koń może najwyżej oberwać batem, podobnie rycząca krowa.