Ulga – tak można skomentować pierwszą reakcję zarówno większości Niemców, jak i zagranicznych mediów na wyniki wczorajszych wyborów do parlamentów dwóch krajów związkowych sąsiadujących z Polską, Brandenburgii i Saksonii. W obu przypadkach sondaże długi czas dawały szanse na wygraną partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), określanej przez jednych jako skrajna prawica, a przez innych jako prawicowi populiści. AfD dobrze czuje się jako ugrupowanie antysystemowe, eurosceptyczne i proputinowskie, stojące w opozycji zarówno do konserwatystów, jak i socjalistów, zielonych czy liberałów. Czyli do każdego. Wczoraj minimalnie przegrała z SPD w Brandenburgii i CDU w Saksonii. Ale w obu przypadkach zdobyła znacznie więcej głosów niż w poprzednich wyborach regionalnych.
Czytaj także: Populizm w polityce niekoniecznie się opłaca. Na przykładzie Niemiec
Poparcie dla AfD rośnie
W Brandenburgii jej poparcie wzrosło z 12 do 23,5 proc., a w Saksonii z 10 do aż 27,5 proc. To wszystko przy wysokiej frekwencji, pokazującej silną polaryzację na scenie politycznej. Pod koniec października czekają nas jeszcze podobne wybory w Turyngii, kolejnym landzie Niemiec Wschodnich, gdzie AfD też z pewnością dostanie ponad 20 proc. Oczywiście w żadnym z tych regionów to ugrupowanie do władzy nie dojdzie, bo pozostałe partie odgradzają je kordonem sanitarnym.