Świat

Zwycięstwa lewicy w Ameryce Południowej więcej różni, niż łączy

Protesty w Boliwii 2019 Protesty w Boliwii 2019 Forum
Choć w ostatnich tygodniach partie szeroko rozumianej lewicy zdobyły lub obroniły władzę w wielu krajach regionu, błędem byłoby ogłaszanie kontynentalnego skrętu w lewo. Zwłaszcza że prawica wciąż trzyma się mocno.

W poprzedni weekend Ameryka Łacińska przyciągnęła światową uwagę w sposób niespotykany od lat. To z powodu nagromadzenia ważnych wydarzeń społecznych i politycznych w kilku krajach jednocześnie. Argentyna wybrała nowego prezydenta – Alberto Fernándeza. A za jego plecy wpuściła Cristinę de Kirchner, symbol minionej epoki, stojącą na krawędzi śmierci publicznej.

Idą zmiany: Urugwaj, Chile, Boliwia

O prezydenturze decydowali też mieszkańcy sąsiedniego Urugwaju, kraju wprawdzie dużo mniejszego, ale ze względu na instytucjonalną stabilność będącego często dobrym barometrem nastrojów na kontynencie. Tam do ostatecznego rozstrzygnięcia nie doszło. Po pierwszej turze liderem pozostaje kandydat centrolewicowego Szerokiego Frontu Daniel Martinez, ale jego rywal, konserwatysta Luis Lacalle Pou, ma spore szanse zebrać poparcie mniejszych partii i wygrać w drugiej odsłonie głosowania, przewidzianej na 24 listopada.

Głośniej na pewno było o zajściach w Chile, gdzie półtoramilionowe, największe od upadku dyktatury Augusto Pinocheta protesty skanalizowały społeczne niezadowolenie wywołane dekadami nierówności ekonomicznych. Kilkanaście ofiar śmiertelnych, spalone wagony metra i miejskie autobusy, wojsko na ulicach i godzina policyjna zdominowały telewizyjne migawki z Santiago.

Niespokojnie było też w sąsiadującej z Chile od północy Boliwii, gdzie czwartą kadencję na stanowisku prezydenta niebawem rozpocznie Evo Morales. Sam zresztą ogłosił się zwycięzcą pierwszej tury wyborów z 20 października. Liczenie głosów trwało prawie tydzień i kiedy komisja wyborcza oficjalnie uznała triumf Moralesa, tysiące jego przeciwników uznało to za oszustwo i zalało demonstracjami największe miasta.

Czytaj także: Cień dyktatury wciąż wisi nad Chile

Ameryka Łacińska pod kontrolą lewicy?

Szybka analiza wszystkich tych wydarzeń z dwóch tygodni mogłaby wyglądać jak mapa epidemii. Kraj po kraju ogarnia trend zwycięstw nowych i starych polityków lewicy, połączony z potężnym niezadowoleniem społecznym pod rządami konserwatystów. Jeśli dodać do tego, że prawicowy rząd Kolumbii nie najlepiej radzi sobie z powrotem do dżungli bojówek FARC, a w Ekwadorze prezydent Lenin Moreno dogadał się z protestującymi i zachował stołek, podobnie jak, mimo wszystko, Nicolas Maduro w Wenezueli, można by dojść do wniosku, że Ameryka Łacińska w całości jest pod kontrolą lewicy.

Nawet jeśli rzeczywiście w większości krajów regionu rządzą lub zaczną rządzić politycy o deklaratywnie lewicowych poglądach, należy być ostrożnym z ogłaszaniem nowego „różowego prądu”. Wielu ekspertów zapowiada bowiem powtórkę z połowy poprzedniej dekady, kiedy pojęcie to stworzono do opisania nowej latynoamerykańskiej rzeczywistości. Protagoniści tamtego kontynentalnego skrętu w lewo – Lula w Brazylii, Nestor Kirchner w Argentynie, Michelle Bachelet w Chile, wspomniany Evo Morales, wspierani przez nieżyjących już weteranów komunizmu Hugo Chaveza i Fidela Castro, stanowili jednak grupę ideologicznie dużo bardziej zwartą niż obecni lewicowi liderzy.

Czytaj także: Dlaczego cała Argentyna nie miała prądu?

Lewica czy lewicowy populizm

Alberto Fernández może i wywodzi się z tego samego podwórka co przygotowywana do roli jego prawej ręki Cristina de Kirchner i Nestor, jej zmarły mąż, też były prezydent. Jednak rzeczywistość, w której przyszło mu rządzić, raczej nie pozwoli realizować podobnej polityki. Kirchnerowie zbudowali poparcie na nowym wcieleniu peronizmu – prądu, który nie ma za bardzo odpowiednika w europejskiej nomenklaturze.

W spektrum dzisiejszych nauk politycznych przypisywany zostałby do lewicowego populizmu, wzmocnionego elementami nepotyzmu, partyjnego wodzostwa, kultu jednostki i otwartego klientelizmu. Nestor i Cristina weszli w role Juana i Evity Peronów, obiecując Argentyńczykom cywilizacyjny postęp bez względu na koszty. Dzięki przychylnym decyzjom wierzycieli, którzy rozłożyli Argentynie ogromne zadłużenie na raty, a część w ogóle umorzyli, Nestor mógł rozruszać gospodarkę i z czasem wprowadzić szeroki pakiet transferów bezpośrednich i polityk społecznych.

Dziś Argentyna znów zadłużona jest po uszy, ale Międzynarodowy Fundusz Walutowy o rozmowach nie chce raczej słyszeć. Fernández nie może obiecać wyborcom kolejnych lat państwowego wsparcia, bo wie, że nie będzie miał na to pieniędzy. Zamiast tego będzie musiał ciąć wydatki i posłusznie spłacać pożyczkę z Waszyngtonu.

Czytaj także: Argentyna tonie w długach

Wsparcie koncernów zamiast wsparcia państwa

Zupełnie innym, dużo bardziej pyrrusowym triumfem jest zwycięstwo Moralesa w Boliwii. Kiedyś namaszczony na lidera regionu, pierwszy prezydent wywodzący się z rdzennej ludności kraju latynoamerykańskiego – miał być głosem Południa w zglobalizowanym świecie. Dzisiaj jest karykaturą samego siebie – bliżej mu do satrapy, kurczowo trzymającego się stanowiska. Chciał nawet zmienić konstytucję tak, aby znieść jakiekolwiek limity kadencyjne dla prezydentury. Jeszcze kilka miesięcy temu pozytywne zdanie miało o nim tylko 22 proc. Boliwijczyków, a większość obwinia go o katastrofalny stan gospodarki i nieumiejętną walkę z pożarami tropikalnych lasów w Amazonii.

Lenin Moreno i wybrany w ubiegłym roku prezydent Meksyku Andres Manuel Lopez Obrador łączą z kolei lewicową retorykę z bardzo probiznesową polityką gospodarczą. Chcą dbać o najuboższych i zapewniać im szerokie, trwałe wsparcie państwa, w praktyce jednak mocno sprzyjają wielkim koncernom. Lopez Obrador zapowiadał wprawdzie potężny pakiet inwestycji w infrastrukturę, finansowany docelowo z nowych podatków dla korporacji, ale szybko się wycofał, w zamian oferując ulgi i koncesje m.in. dla koncernów naftowych. O najuboższych zdawał się zapomnieć również Moreno, w pewnym momencie eliminując rządowe dotacje do cen paliwa. Ruch ten tak rozsierdził elektorat, że prezydent został prawie usunięty z urzędu.

Czytaj także: Meksykańska polityka coraz mocniej ocieka krwią

Laboratorium przyszłości świata

W Chile, mimo kilkunastu dni protestów, Sebastian Piñera pozostaje u władzy. I choć jego notowania spadają drastycznie, nie oznacza to, że rządy zaraz przejmie lewica, niespecjalnie lubiana przez protestujących, zwłaszcza młodych. Kraj znajduje się, owszem, na granicy przełomu, ale chodzi raczej o przełom generacyjny, a nie ideologiczny. Chile szuka nowych liderów politycznych, a tych do zaoferowania nie mają na razie ani partie lewicowe, ani konserwatywne.

Nie wolno też zapominać, że w prawdziwą fortecę prawicy, i to radykalnej, zamienił się największy kraj na kontynencie, czyli Brazylia. Pod rządami ultrakonserwatywnego Jaira Bolsonaro, bezapelacyjnego zwycięzcy ubiegłorocznych wyborów prezydenckich, lewica nie ma głosu i jest wręcz prześladowana. Nie oferuje też alternatywy dla prezydenta, bo pogrąża się w kryzysie tożsamościowym, spustoszona przez wyroki w procesach korupcyjnych.

Latynoamerykańska polityka, choć zmieniająca się falami, jest bardziej skomplikowana, niż widać to z europejskiego punktu widzenia. Ryszard Kapuściński zwykł mawiać o tym kontynencie, że jest laboratorium przyszłości świata. Jeśli się nie mylił, będzie to przyszłość wymagająca naprawdę szczegółowej analizy.

Czytaj także: Amazonia staje się cmentarzem obrońców dżungli

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną