W poprzedni weekend Ameryka Łacińska przyciągnęła światową uwagę w sposób niespotykany od lat. To z powodu nagromadzenia ważnych wydarzeń społecznych i politycznych w kilku krajach jednocześnie. Argentyna wybrała nowego prezydenta – Alberto Fernándeza. A za jego plecy wpuściła Cristinę de Kirchner, symbol minionej epoki, stojącą na krawędzi śmierci publicznej.
Idą zmiany: Urugwaj, Chile, Boliwia
O prezydenturze decydowali też mieszkańcy sąsiedniego Urugwaju, kraju wprawdzie dużo mniejszego, ale ze względu na instytucjonalną stabilność będącego często dobrym barometrem nastrojów na kontynencie. Tam do ostatecznego rozstrzygnięcia nie doszło. Po pierwszej turze liderem pozostaje kandydat centrolewicowego Szerokiego Frontu Daniel Martinez, ale jego rywal, konserwatysta Luis Lacalle Pou, ma spore szanse zebrać poparcie mniejszych partii i wygrać w drugiej odsłonie głosowania, przewidzianej na 24 listopada.
Głośniej na pewno było o zajściach w Chile, gdzie półtoramilionowe, największe od upadku dyktatury Augusto Pinocheta protesty skanalizowały społeczne niezadowolenie wywołane dekadami nierówności ekonomicznych. Kilkanaście ofiar śmiertelnych, spalone wagony metra i miejskie autobusy, wojsko na ulicach i godzina policyjna zdominowały telewizyjne migawki z Santiago.
Niespokojnie było też w sąsiadującej z Chile od północy Boliwii, gdzie czwartą kadencję na stanowisku prezydenta niebawem rozpocznie