Greta Thunberg została człowiekiem roku amerykańskiego tygodnika „Time”. Tytuł przyznawany od prawie wieku służy odnotowaniu osób, idei lub przedmiotów, które miały wpływ na bieg zdarzeń mijającego roku. Na dobre i na złe – stąd na liście, do której właśnie dopisano Thunberg, figurują m.in. Stalin (1939 i 1942), Hitler (1939), amerykańskie kobiety, Wałęsa, Jan Paweł II czy uhonorowani w zeszłym roku dziennikarze cierpiący prześladowania. Tegoroczna laureatka należy do grupy stojącej po stronie dobra – w jej przypadku zaskoczeniem nie byłby i pokojowy Nobel, bo zasług szwedzkiej nastolatki w przebudzeniu klimatycznym przecenić nie sposób.
Thunberg: Politycy muszą wyjść ze strefy komfortu
Potrzebowała niewiele ponad roku, by stać się twarzą i liderką globalnego ruchu, którego ambicją jest wywarcie maksymalnej presji na liderów polityki i biznesu. Ma dla nich proste zadanie: mają zahamować nadchodzącą katastrofę klimatyczną. „Chcę, żebyście panikowali” – mówiła im w szwajcarskim Davos podczas dorocznego spotkania Forum Ekonomicznego. Uczestnicy konferencji, luksusowej nasiadówki diagnozującej zagrożenia dla współczesnej formy kapitalizmu, przylecieli w sporej liczbie czarterowanymi odrzutowcami. Szwedka przyjechała pociągiem.
Przy jej stylu, będącym połączeniem Pippi Pończoszanki i aktywistki politycznej szermującej naukowo wywiedzionymi argumentami, energii – właśnie dwukrotnie jachtem żaglowym przepłynęła Atlantyk – i młodzieńczej arogancji takie gremia jak Davos, ONZ, OECD czy szczyty klimatyczne wypadają niemrawo.