Rządząca w Polsce koalicja Zjednoczonej Prawicy robi wszystko, by przeprowadzić zaplanowane na 10 maja wybory prezydenckie. W ciągu ostatnich tygodni z obozu władzy wychodziły już różne propozycje logistyczne: od segregowania wyborców pod kątem wieku do pełnego głosowania korespondencyjnego. Jednym z najczęściej pojawiających się argumentów za organizacją wyborów w terminie, nawet jeśli reguły dystansu społecznego będą obowiązywać, są przykłady z innych krajów. Na świecie głosuje się w czasie pandemii i wyniki są uznawane za prawomocne – mówią politycy PiS. Czy rzeczywiście tak jest? I czy to wystarczający powód, żeby głosować przy szalejącym koronawirusie?
Wybory w Bawarii, ulubiony przykład PiS
Ulubionym dowodem zasadności głosowania 10 maja są niedawne wybory regionalne w Bawarii. Odbyły się w dwóch turach: 15 i 29 marca. Uprawnionych do głosowania było ok. 10 mln osób, wybierających przeszło 40 tys. urzędników w 4 tys. okręgów. W pierwszej turze obywatele szli jeszcze do lokali. Pracownicy komisji otrzymali jednorazowe rękawiczki, maski i środki sanitarne, a Bawarczycy mogli przynieść własne długopisy.
Adam Szostkiewicz: Epidemia, głupcy!
Co ciekawe, jak informuje „Deutsche Welle”, frekwencja w pierwszej turze była wyższa niż sześć lat temu, przy dużym wzroście liczby głosów oddanych pocztą. Więcej niż zwykle było też głosów nierozstrzygniętych – takich, w których żaden kandydat nie przekroczył progu 50 proc.