Obrazki pokazywane w telewizji uspokajają i napawają dumą: trwają wielkie ćwiczenia z Amerykanami (co prawda zredukowane w związku z pandemią), nasi saperzy po raz pierwszy w historii zestawiają pływający most dla wozów bojowych z USA. Na Bałtyku, jak co roku w czerwcu, działają okręty NATO, a nad Arktyką latają bombowce B-52, sygnalizujące Rosji, by nie traktowała chłodnych mórz i lądów jak swej własności. Jesteśmy silni razem, a będziemy jeszcze silniejsi, bo wojsk USA w Polsce ma być więcej – brzmi oficjalny przekaz władz. Tyle że po przecieku z Białego Domu o możliwym wycofaniu części sił z Niemiec trwa największa od lat polityczna awantura o stacjonowanie wojsk USA w Europie, a według agencji Reutera upada również projekt wysłania dodatkowych wojsk do Polski, niegdyś znany pod hasłem „Fort Trump”.
Czytaj też: Trump kontra świat
Fort Trump. Jak to z nim było?
Agencja pisze, powołując się na źródła w Warszawie i Waszyngtonie, że kraje przez rok nie porozumiały się w sprawie lokalizacji, finansowania czy statusu prawnego dodatkowych wojsk. W ostatnich miesiącach rozmowy komplikowała pandemia, ograniczająca kontakty na oficjalnym szczeblu, nie pomogły też zmiany personalne, głównie odejście z Pentagonu Johna Rooda, architekta porozumień.
Nad Wisłą również zaszły zmiany, choć Reuters do nich nie nawiązuje. Kierujący negocjacjami wiceminister obrony Tomasz Szatkowski trafił jesienią na placówkę do NATO, a zastępujący go Paweł Woźny nigdy nie był ekspertem od bezpieczeństwa i tak skomplikowanych negocjacji nie prowadził.