Na początek krótkie przypomnienie tej historii. Rok wcześniej, w 1984, Francja i Niemcy postanowiły ułatwić swym obywatelom podróże i zaprzestać bezsensownego zatrzymywania samochodów do kontroli paszportowej. Nakazano tylko zmniejszenie prędkości jazdy przy posterunkach celnych i granicznych. Potem w Schengen, w Luksemburgu, podpisano układ Francji, Niemiec i krajów Beneluksu. Po dziesięciu latach zniesiono nawet kontrolę wzrokową przejeżdżających pojazdów. Z czasem po prostu zniesiono większość posterunków granicznych.
Dziś do układu należy 26 krajów europejskich. To codzienna rzeczywistość dla 1,7 mln osób, które żyją na pograniczach: mieszkają w jednym kraju, a pracują w drugim. Układ z Schengen rozciąga się na obszarze prawie 4,5 mln km kw., ułatwia życie 420 mln Europejczyków. Polacy korzystają z tego dobrodziejstwa od 2007 r.
Czytaj też: Europa podnosi szlabany. Daleko do normalności
Tak to pamiętam
Nazywam to patetycznie dobrodziejstwem, choć młode pokolenie uważa za oczywistość. Trzeba jednak przypomnieć, jak to było dawniej, i nie chodzi tylko o kolejki na granicach. Tak to pamiętam. Po dłuższej lub krótszej kolejce żołnierz czy policjant brał paszporty i znikał w biurze. Pamiętam, że ogarniał mnie niepokój, że wykaże jakąś nieprawidłowość, postawi jakiś zarzut, może ukaże, nie przepuści? Zwłoka w kontroli była rozmyślna. Granica stawała się symbolem czegoś poważniejszego: panowania władzy nad obywatelem, pokazywała podróżnemu, gdzie jego miejsce.