Premier Mateusz Morawiecki zaapelował dziś do szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela o zwołanie nadzwyczajnego szczytu poświęconego Białorusi, co wywołało pewną konsternację, bo instytucje UE uprzedza się zwyczajowo przed upublicznianiem takich wezwań. Już wiadomo, że tego nadzwyczajnego spotkania nie będzie.
Nasi rozmówcy w Brukseli zapewniają, że Michel „ściśle koordynuje” działania w sprawie Białorusi z szefem unijnej dyplomacji Josepem Borrellem, ale najbliższy szczyt odbędzie się zgodnie z planem dopiero we wrześniu. Natomiast unijni ministrowie spraw zagranicznych – też planowo – spotkają się 27–28 sierpnia w Berlinie, gdzie Białoruś na pewno będzie jednym z głównych tematów.
Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego
Wybory na Białorusi. Sankcji na razie nie będzie
Wydarzenia na Białorusi jaskrawo pokazały stare dylematy Europy w sprawie Mińska – brak przekonującego scenariusza alternatywnego wobec rządów Aleksandra Łukaszenki i jednoczesny obowiązek przynajmniej retorycznej obrony podstawowych wartości w bezpośrednim sąsiedztwie UE. A także chęć hamowania procesu coraz większego uzależniania Mińska od Moskwy.
Dziś w oficjalnych deklaracjach władz wspólnoty – w Brukseli, Berlinie czy Warszawie – nie podnoszono tematu nowych sankcji wobec reżimu Łukaszenki. Wśród powodów tej wstrzemięźliwości jest chęć zachowania tego szczególnego środka (i zarazem „odstraszacza”) na wypadek ewentualnej eskalacji przemocy, ale też obawa przed coraz większym skazywaniem Łukaszenki na Putina, czemu sankcje sprzyjają z definicji.