SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: Zanim o geopolityce, niech będzie o sentymentach. Żyje pan protestami na Białorusi?
DONALD TUSK: Cała moja rodzina, moje dzieci, moja córka – wszyscy to bardzo przeżywają, nawet mój 11-letni wnuk. Jego pierwsze pytanie do mnie, a długo się nie widzieliśmy, było takie: „Dziadek, co będzie z Białorusią?”. On też uległ temu wielkiemu, niekłamanemu wzruszeniu. Zryw białoruski poruszył te wszystkie struny, która są w nas. Mówię o tych, którzy przeżywali w Polsce przygody z wolnością, oporem, uczestniczyli w zbiorowym uniesieniu. Nie wstydzę się bycia w takich chwilach bardzo uczuciowym ani łez, kiedy widzę tych pięknych ludzi i tak poruszające sytuacje. Niesamowite, jak kreatywni są Białorusini.
Jaką politykę estetyczną, bo chyba tak trzeba to nazwać, prowadzą.
Tak. Cały pomysł na ten zryw jest bardzo nowoczesny i efektowny. Największe wrażenie robią na mnie nawet nie te dramatycznie informacje i obrazy aresztowań, bicia, tortur, ale twarze ludzi: młodych, najmłodszych, chłopaków, dziewczyn, staruszek na ulicach. I to, czego tak brakuje w dzisiejszej polityce globalnej, czyli ten niezwykły autentyzm. Zdążyliśmy się już odzwyczaić od tego nawet u ludzi, którzy opowiadają się za wolnością, za demokracją. Tak bardzo się nam polityka zrutynizowała. I twarze wolnych Białorusinów tak bardzo z tym kontrastują. Po prostu chce się znowu wolności, jak się ich widzi. Oni próbują zbudować wolność w Mińsku, w Grodnie, w Mohylewie, we wszystkich miejscach Białorusi, ale tak naprawdę odbudowują – i tak było w czasie ukraińskiego