Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Dlaczego wybory do Senatu w Georgii są tak ważne?

Wizerunki Jona Ossoffa i Raphaela Warnocka (trzeci i czwarty od lewej) na autobusie wyborczym demokratycznych kandydatów do Senatu w stanie Georgia Wizerunki Jona Ossoffa i Raphaela Warnocka (trzeci i czwarty od lewej) na autobusie wyborczym demokratycznych kandydatów do Senatu w stanie Georgia Jessica McGowan / Getty AFP / East News
Już 5 stycznia okaże się, która partia zdobędzie większość w amerykańskim Senacie. Od tego w dużej mierze zależą losy rozpoczynającej się chwilę później prezydentury Joego Bidena.

O losach prezydentury Bidena zdecydują wybory uzupełniające w stanie Georgia, w których republikańscy senatorowie David Perdue i Kelly Loeffler będą bronić mandatów przeciwko demokratycznym challengerom Jonowi Ossofowi i Raphaelowi Warnockowi.

W regularnych wyborach 3 listopada zwycięzcy nie przekroczyli wymaganego w stanowej konstytucji progu 50 proc. głosów i dlatego potrzebna jest dogrywka. Jeżeli zakończy się zwycięstwem choćby jednego z dwojga republikańskich kandydatów, GOP zachowa większość. Jeśli obaj przegrają, w Senacie znajdzie się 50 demokratów i 50 republikanów, ale przejdzie on pod kontrolę tych pierwszych, bo decydujący o ustawach głos będzie należał do wiceprezydentki Kamali Harris.

Demokraci rosną w Georgii w siłę

Sondaże wskazują na wyrównane szanse w pojedynkach Loeffler–Warnock i Perdue–Ossoff. Donald Trump przegrał w Georgii, stanie konserwatywnego południa, gdzie od 28 lat zwyciężali republikańscy kandydaci do Białego Domu. Demokraci rosną tam w siłę m.in. dzięki większej politycznej aktywności Afroamerykanów i popularności lewicowo-liberalnych idei wśród młodych, wykształconych mieszkańców przedmieść i większych miast, jak Atlanta.

Mimo wygranej Bidena w Georgii Perdue jednak zdecydowanie pokonał Ossoffa, co wskazuje, że część umiarkowanych republikanów, którzy odmówili poparcia prezydentowi, głosowała na swojego senatora. Perdue i Loeffler, oboje wywodzący się ze świata korporacji, opierają kampanię na straszeniu oponentami jako rzekomymi radykałami, którzy pragną zaprowadzić w USA „socjalizm”.

Reklama