Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Bany w sieci zamiast impeachmentu. Szkoda, że tak późno

Donald Trump w Gabinecie Owalnym, zdjęcie z października 2020 r. Donald Trump w Gabinecie Owalnym, zdjęcie z października 2020 r. Reuters / Forum
Platformy mediów społecznościowych przestały kochać Donalda Trumpa – o kilka lat za późno. Cierpliwość skończyła się dopiero w czasie szturmu jego zwolenników na Kapitol.

Trolle wyszły z internetu i ruszyły na Kapitol – tak najkrócej można by podsumować wydarzenia z 6 stycznia 2021 r., ale to będzie spore uproszczenie. Spiskowa teoria QAnon, stanowiąca paliwo dla prawicowej paranoi (wedle niej Trump walczy z niewidocznymi siłami politycznymi), zrodziła się w ciemnych zakątkach sieci, ale do jej rozpowszechnienia (dotarła nawet do Polski) przyczyniły się media społecznościowe działające w głównym nurcie – Facebook, Twitter, YouTube czy Snapchat.

Skrajnie prawicowym politykom, którzy zyskali poparcie w ostatniej dekadzie, takie internetowe legendy są na rękę. Nie liczą się przecież fakty, a emocje. Wtedy bez skrępowania można przygotować komunikaty wyborcze dla różnych warstw elektoratu – cóż z tego, że będą sprzeczne. Tak samo „prawda” nie była do tej pory przedmiotem zainteresowania platform cyfrowych. Dla serwisu takiego jak YouTube nie liczy się treść wyświetlonego filmu, tylko liczba wyświetlonych przy nim reklam.

Czytaj też: QAnon. Prezydencka teoria spiskowa

Kadencja na Twitterze

Odchodzący z urzędu prezydent Donald Trump kadencję spędził na Twitterze. Tam bezpośrednio zwracał się do ludu, nazywając doniesienia nieprzychylnych mediów „fake newsami”, czyli „fałszywymi wiadomościami”. Kolejny modus operandi skrajnej prawicy – odwrócenie kota ogonem („to nie my kłamiemy, to oni!”, co na dłuższą metę buduje przeświadczenie, że wszyscy kłamią) i granie ofiary („podłe CNN prześladuje Trumpa”).

Reklama