Droga do przejęcia i zmonopolizowania polskiego rynku mediów łudząco przypomina węgierską: Viktor Orbán także podporządkował sobie państwowych nadawców i agencje informacyjne, karał niezależne tytuły, pozbawiając je m.in. wpływów z reklam i publicznych ogłoszeń, a już w 2014 r. rozpoczął podbój mediów regionalnych. System się domyka: w poniedziałek 15 lutego zniknie z eteru ostatnie duże niezależne radio i jest to kolejny triumf Fideszu na wojnie z dziennikarzami.
Z Węgier płynie ważna nauczka dla słuchaczy, czytelników i widzów w Polsce. Albo zwycięży solidarność dziennikarzy i odbiorców, albo media zostaną krok po kroku rozegrane. A Orbán świetnie już pokazał, jak kroić to medialne salami.
Czytaj też: Węgierskim dziennikarzom pozostał tylko internet
Dekada batalii o radio
Liberalno-lewicowe Klubrádió to popularne na Węgrzech radio informacyjne, w którym nad muzyką przeważają wywiady. Stacja działa od 1999 r. i nie unika polityków. Jeden z nich – liberał Gábor Kuncze, były minister spraw wewnętrznych – od 2008 r. miał tu nawet swoją audycję. Polityczna wyrazistość stacji dla prawicy była pretekstem do ataków. W rewolucyjnym, jak się później okazało, momencie wyborów 2010, które Orbán wygrał przygniatającą większością, losy rozgłośni zostały więc przypieczętowane.
Kłopoty zaczęły się niespełna rok później, gdy stacji próbowano odebrać koncesję na częstotliwość.