Zablokowana sprzedaż 10 tys. sztuk precyzyjnej amunicji lotniczej i koniec wsparcia dla ofensywnych operacji powietrznych Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich nad Jemenem – w regionalnym wymiarze to istne trzęsienie ziemi. Zafundował je Joe Biden dwojgu najbliższym – poza Izraelem – sojusznikom USA na Bliskim Wschodzie.
Zwrot był niezwykle ostry, bo jeszcze w grudniu Emiraty cieszyły się z podpisania umowy na samoloty F-35 i bezzałogowce Reaper, pierwsze sprzedane przez Stany do kraju arabskiego, by miesiąc później usłyszeć od Bidena, że transakcja zostaje tymczasowo zawieszona. A był to ostatni akord arabskiej kampanii Donalda Trumpa, która poprzez normalizację stosunków kilku krajów Zatoki Perskiej i Afryki Północnej z Izraelem jest jednym z najbardziej cenionych dokonań jego polityki zagranicznej.
Z drugiej strony hurtowa sprzedaż broni używanej w etycznie wątpliwych nalotach, które dla obrońców praw człowieka były zbrodniami wojennymi, budziła niesmak nawet u republikańskich zwolenników prezydenta. Budowała przy tym jego wizerunek ojca sukcesów gospodarczych i eksportowych Ameryki. Dawała też pracę amerykańskim robotnikom, co było ważne w wyborach i pozostaje istotne w postpandemicznym kryzysie. Posługując się argumentami natury moralnej i wyznaczając nowy kurs polityki wobec największego arabskiego partnera, Biden postanowił jednak wstrzymać kontrakty podtrzymujące wojnę w Jemenie.
Jemen. Paskudna wojna
Wojna domowa w Jemenie jest tak samo odrażająca jak inne konflikty na Bliskim Wschodzie, tyle że bardziej.