AGNIESZKA ZAGNER: Przez lata podstawą myślenia o konflikcie izraelsko-palestyńskim były porozumienia z Oslo, na mocy których powstała Autonomia Palestyńska. Pana zdaniem nie powinny być dalej punktem wyjścia. Dlaczego?
HUGH LOVATT: Umykają nam dwie rzeczy: po pierwsze, brak w tych porozumieniach mechanizmu zobowiązującego obie strony, czyli Izrael i władze palestyńskie, do przestrzegania jego postanowień, które przecież miały być tymczasowe i rozstrzygnięte na stałe w drodze ostatecznych negocjacji – co jak wiemy, nie nastąpiło. Po drugie, proces pokojowy rozpoczęty w 1993 r. de facto zastąpił prawo międzynarodowe. Można oczywiście powiedzieć, że na tym polegają negocjacje, że obie strony ustępują, by osiągnąć kompromis – w tym jednak konkretnym przypadku doprowadziło to do osłabienia pozycji palestyńskich i pogłębiło asymetrię. Przy braku skutecznych międzynarodowych instrumentów, zachęcających obie strony do pójścia naprzód, doprowadziło to do sytuacji, w której jedyną opcją wydaje się przedłużenie tego „tymczasowego” stanu.
W zasadzie „międzynarodowe instrumenty” działały, a jakiś proces pokojowy się toczył. Choć faktycznie niewiele z tego wynikło.
No właśnie. Można powiedzieć: próbowaliśmy, nie udało się, idźmy dalej. Problem w tym, że próbowaliśmy, nie udało się, ale my wciąż próbujemy tego samego. Z europejskiej perspektywy przywiązanie do Oslo stało się ważniejsze od samego rozwiązania konfliktu. Europejscy dyplomaci oficjalnie by temu zaprzeczyli, ale wystarczy spojrzeć na stanowisko Unii: Oslo liczy się bardziej niż np.