Kiedy 25 lutego 2020 r. departament zdrowia publicznego São Paolo, największej aglomeracji kontynentu latynoamerykańskiego, ogłosił wykrycie pierwszego przypadku koronawirusa w Brazylii, świat powoli zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Chiny i Azja Południowo-Wschodnia wprowadzały już poważne restrykcje, a Europa spoglądała w stronę północnych Włoch, przekształcających się w jedną wielką czerwoną strefę zachorowań. To zresztą z Lombardii do Brazylii przyleciał 61-letni pacjent „zero”.
Brazylia pogrążona w kryzysie
W prasie dało się przed rokiem przeczytać opinie, że zaraza dla Ameryki Łacińskiej, a w szczególności Brazylii, nie musi być aż tak tragiczna w skutkach. Wirus trafił bowiem na kontynent później niż w inne części świata, był czas na przygotowania. Dzisiaj można już stwierdzić, że przewaga na starcie nic nie dała. Lekceważenie ryzyka przez prezydenta Jaira Bolsonaro, niedofinansowana służba zdrowia, skandale z omijaniem kolejek do szczepień przez bogatych i wpływowych, a na koniec problemy z „własnym” wariantem wirusa – te wszystkie czynniki sprawiły, że gdy świat coraz poważniej myśli o wychodzeniu z pandemii, Brazylia jest (i jeszcze długo będzie) głęboko w niej pogrążona.
Nic lepiej nie ilustruje rozdźwięku między rzeczywistością a deklaracjami klasy politycznej niż zestawienie danych ze słowami Bolsonaro.