Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

„Kolorowej rewolucji” w Hongkongu nie będzie. Ani demokracji

Sala posiedzeń Rady Legislacyjnej w Hongkongu Sala posiedzeń Rady Legislacyjnej w Hongkongu Tyrone Siu / Reuters / Forum
Wkrótce definitywnie skończy się demokracja w Hongkongu. Zgodnie z chińską reformą w miejskim parlamencie zasiądą wierni i potulni, a nie pełnokrwiści politycy.

Chiński parlament przyjął właśnie plan demontażu systemu doboru członków hongkońskiej legislatywy, a nowe zasady mają obowiązywać podczas najbliższych „wyborów” w grudniu 2020 r. Najważniejsza zmiana to obowiązkowa weryfikacja kandydatów na kandydatów na deputowanych, lustrację będą przeprowadzali lojalni wobec Pekinu urzędnicy, a świadectwo moralności będzie im wydawała policja polityczna. Plan reformy zakłada jeszcze zwiększenie liczby deputowanych z 70 do 90 przy jednoczesnym zmniejszeniu liczby posłów – z 35 do 20 – którzy byliby wybierani bezpośrednio przez obywateli. Równolegle poszerza się pulę członków legislatywy nominowanych przez zależnych od partii elektorów.

Czytaj też: Duma i uprzedzenia. Kogo wolą Chińczycy?

„Kolorowej rewolucji” nie będzie

Sens reformy jest jasny: w miejskim parlamencie mają siedzieć wierni i potulni tzw. patrioci, a nie pełnokrwiści politycy. Zwłaszcza opozycyjni wobec władz Chin kontynentalnych, którzy upominaliby się o poszanowanie podstawowych praw i wolności. Czy tacy, którzy wyrażaliby poparcie dla ruchu obywatelskiego oporu przeciw chińskiej strategii rujnowania autonomii Hongkongu. Partyjny tabloid „Global Times” w swoim odredakcyjnym peanie na cześć reformy klaruje czytelnikom, że zmiany uchronią przed ryzykiem „kolorowej rewolucji”, sprowokowanej przez jakieś państwa nieprzychylne Chinom i przeprowadzonej przez ich lokalnych wspólników. „Ulepszenie systemu wyborczego” pomoże zakończyć ostry spór polityczny, rozwiązać głęboko zakorzenione problemy, uciszyć siły radykalne, wreszcie otworzyć nową erę, w której prawa i wolności obywateli będą lepiej chronione.

Reklama