Świat

Po szczycie Biden–Putin. Warto rozmawiać, ufać nie trzeba

Prezydenci USA i Rosji Joe Biden i Władimir Putin w Genewie Prezydenci USA i Rosji Joe Biden i Władimir Putin w Genewie Mikhail Metzel / TASS / Forum
Szczyt w Genewie był faktem dyplomatycznym, ale w większym stopniu wydarzeniem ze sfery politycznego piaru. Obaj prezydenci chcieli tego spotkania, bo go potrzebowali z troski o swój wizerunek w oczach opinii publicznej.

Dawno nie było międzynarodowego wydarzenia, przed którym nie powstało tyle medialnego szumu, a które w istocie – co zresztą można było przewidzieć – na aż taką wrzawę, jak się okazało, niespecjalnie zasługiwało. Mowa o środowym spotkaniu Joego Bidena z Władimirem Putinem. Szczyt w Genewie był faktem dyplomatycznym, ale w większym stopniu wydarzeniem ze sfery politycznego piaru. Prezydenci chcieli tego spotkania, bo go potrzebowali z troski o swój wizerunek w oczach opinii publicznej. Putin – przede wszystkim u siebie, aby potwierdzić, że Ameryka wciąż traktuje Rosję jak równe jej mocarstwo. Bidenowi zależało głównie na przekonaniu sojuszników w Europie, że zrobił wszystko, by stosunki z Rosją, napięte ostatnio, nie pogorszyły się jeszcze bardziej.

Norma w relacjach z rosyjskim niedźwiedziem

Jeśli chodzi o konkretne, materialne osiągnięcia szczytu, to sądząc z oświadczeń obu jego głównych aktorów i komunikatu końcowego, można oczekiwać, że relacje z rosyjskim niedźwiedziem powrócą niejako do normy, określonej w tym komunikacie jako „strategiczna stabilność”. Ambasadorowie obu państw, którzy wyjechali do swoich stolic po nazwaniu Putina przez Bidena „zabójcą”, wrócą zapewne na placówki.

Jeśli Amerykanie zwolnią jakichś rosyjskich przestępców albo szpiegów przetrzymywanych w amerykańskich więzieniach, Kreml zwolni uwięzionych w Rosji dwóch Amerykanów, praktycznie zakładników państwowej mafii. Wznowione zostaną rozmowy rozbrojeniowe, przede wszystkim nad układem START 2 o dalszej redukcji strategicznej broni nuklearnej. Być może Waszyngtonowi uda się nawet znowu skłonić Moskwę do jakiejś współpracy w sprawach dotyczących „wspólnych interesów”, jak poparcie reanimacji porozumienia atomowego z Iranem.

Czytaj też: Wyścig zbrojeń ruszył z kopyta

Putin białe nazywa czarnym

Rzecz w tym, że wszystko to można było załatwić na niższym szczeblu, ale Biden wierzy w siłę osobistej dyplomacji, a Putinowi zależało, by błyszczeć w glorii lidera, z którym przywódca supermocarstwa musi się liczyć. To, co załatwiono – jeśli rzeczywiście załatwiono, przekonamy się o tym wkrótce – to tylko przywrócenie stanu sprzed najnowszych iskrzeń na linii Moskwa–Waszyngton.

Od kilku lat mamy jednak do czynienia z nowymi przejawami rosyjskiej agresji i antyamerykańskich działań, jak ataki na systemy komputerowe w USA, próby zakłócenia wyborów czy zaostrzenie kursu przeciw opozycji w kraju. Putin, jak oczekiwano, nie ustąpił tutaj ani na milimetr, a podczas swojej konferencji prasowej dał popis piarowego odwracania kota ogonem, odrzucając wszelkie oskarżenia Rosji w tych sprawach zgodnie ze znaną narracją kremlowskiej propagandy.

W humorystyczny sposób zarzuca ona Ameryce, jak za czasów ZSRR, że sama łamie prawa człowieka i narusza prawo międzynarodowe, bo przecież „prześladuje” np. demonstrantów, trumpistów szturmujących 6 stycznia Kapitol, amerykańskie drony zabijają w Afganistanie cywilów, a policjanci – niewinnych czarnych mężczyzn. Podana po szczycie przez Putina informacja, że obie strony rozpoczną „konsultacje” na temat cyberbezpieczeństwa, nie ma żadnego znaczenia, jeżeli rosyjski prezydent białe nazywa czarnym, czyli totalnie zaprzecza, jakoby Rosja prowadziła cyberataki na USA.

Podkast: Z czym Biden przyleciał do Europy?

Uporczywa próba „resetu”

W tej sytuacji zdawać by się mogło, że rację mają krytycy Bidena: nie powinien spotykać się z Putinem, przynajmniej na razie, a szczyt musiał być porażką czy też objawem słabości amerykańskiej administracji. Szczyt – argumentują – był prezentem dla Putina, wręczonym w dodatku po innej dla niego przysłudze, tzn. niezastosowaniu sankcji na budowniczych drugiej nitki gazociągu Nordstream. Czy zatem nie powinno do niego dojść, a Biden powtarza błędy poprzedników, uporczywie próbujących „resetu” w stosunkach z Rosją?

Nie przesadzajmy. Sprawa polityki USA wobec Nordstreamu nie jest tak jednoznaczna, jak się ją zwykle przedstawia w Polsce. Trump wprowadził sankcje na NS2 dopiero pod koniec kadencji, przedtem wzbraniał się mimo nalegań Kongresu, najpewniej pod wpływem sugestii Moskwy. Kiedy rządy w Białym Domu objął Biden, gazociąg był już w 90 proc. ukończony. Nowy prezydent nie uchylił sankcji Trumpa, a jedynie nie wprowadził nowych, ostrzejszych. Uznał, że dalsze represje nie są warte zaogniania stosunków z Niemcami – których poparcia potrzebuje w rozgrywce z Chinami – i podjął kroki na rzecz zrekompensowania Ukrainie ewentualnych szkód z powodu omijającego ten kraj gazociągu.

Czytaj też: Rosja u granic Ukrainy. Co może zrobić Biden?

Z Rosją można rozmawiać, nie trzeba jej ufać

Decydując się na szczyt z Putinem, Biden postąpił zgodnie z tradycją amerykańskiej polityki zagranicznej. Po śmierci Stalina niemal wszyscy prezydenci USA rozmawiali z przywódcami ZSRR, także w okresie zimnej wojny, a potem z liderami Rosji, uznając, że trzeba próbować dialogu z państwem dysponującym tysiącami głowic atomowych.

Spotkanie w Genewie, jak w przeszłości, miało być pierwszym testem, próbą sondowania zamiarów Putina. Tym ważniejszym, że Ameryka ani jej europejscy sojusznicy nie chcą prawdziwej zimnej wojny jak przed 1989 r. Biden i jego najbliżsi współpracownicy ds. polityki zagranicznej – sekretarz stanu Antony Blinken i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan – nie mają żadnych złudzeń co do Rosji i jej obecnego przywódcy. Prezydent zapowiedział, że dalsze ataki na cybersystemy amerykańskie spotkają się z „właściwą” odpowiedzią. Można więc przewidywać, że dojdzie na tym polu do poważniejszej konfrontacji.

W rozmowach z dziennikarzami po szczycie Biden podkreślał, że nie musi „ufać” Putinowi, dialog z nim nie opiera się na wierze w jego uczciwość i prawdomówność – bo nie tego można się spodziewać po byłym funkcjonariuszu KGB – tylko na chłodnej kalkulacji przewidywanych zysków i strat.

Ameryka Bidena nie może skapitulować

Z oceną spotkania w Genewie należy więc poczekać, co dalej będzie się działo na takich polach jak cyberprzestrzeń, sytuacja na granicy Rosji z Ukrainą czy w rejonie Oceanu Arktycznego, gdzie Amerykanie oskarżają Rosjan o militaryzację tego obszaru. Krótko mówiąc, nie słowa na szczycie, a czyny będą miarą jego powodzenia albo porażki.

Biden tym bardziej o tym pamięta, że jeśli za jego ostrzeżeniami pod adresem Rosji nie pójdą działania, a Putin bezkarnie będzie kontynuował wszystkie agresywne kroki, zapłaci za to także w kraju. Jeżeli będzie okazywać słabość i cofnie się przed ostrzejszymi posunięciami, jak dalej idące sankcje albo odwet za cyberagresję, szczyt w Genewie będzie mu wypominany przez republikańską opozycję jako przykład appeasementu i kapitulacji Ameryki przed wrogim mocarstwem. GOP już przygotowuje się na taką kampanię.

Czytaj też: USA budują globalny sojusz. Polska zostaje na uboczu

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną