Czy relacje polsko-amerykańskie, zepchnięte przez rząd PiS na groźną krawędź za sprawą ataku na TVN, odzyskają jako taką stabilność? W ubiegłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że Waszyngton zaaprobował kandydaturę Marka Magierowskiego na nowego ambasadora, co zapewne może oznaczać też przyjazd do Warszawy amerykańskiego wysłannika Marka Brzezinskiego. W piątek odmrożona została linia do Białego Domu – rozmowę odbyli prezydenccy doradcy do spraw bezpieczeństwa. Połączenie miało trwać kilkadziesiąt minut, odbyło się z inicjatywy Jake′a Sullivana i dotyczyło spraw dwustronnych, regionalnych i europejskich – od NATO po sytuację na granicy z Białorusią.
Kolejnym krokiem ku normalizacji jest zapowiedziana na środę wizyta w Pentagonie ministra obrony Mariusza Błaszczaka, pierwszego członka rządu, który przyjedzie do amerykańskiej stolicy na zaproszenie swego gospodarza w czasie kadencji Joe Bidena, naznaczonej nie tylko pandemicznymi ograniczeniami podróżowania, ale i dystansem, jeśli chodzi o kontakty dyplomatyczne na linii USA–Polska. Nie oznacza to końca różnic – Warszawa i Waszyngton zgodziły się już, że nie zgadzają się w zbyt wielu kwestiach. Ale najwyraźniej zgodziły się też, że nadal więcej je łączy, niż dzieli, i zdecydowały przysypać wojenny topór. Rysuje się szansa, że o wspólnych sprawach i nieporozumieniach będą rozmawiać z częstotliwością i na szczeblu odpowiadającym dotychczasowej współpracy – doskonałej przez większość polskiej drogi ku demokracji.
Wygląda na to, że na przełamanie lodów wybrano obszar dla obu stron bardzo istotny, w którym jest najmniej różnic poglądów i który może przynieść korzyści nie tylko w wymiarze dwustronnym, ale i szerszym, sojuszniczym.