Danuta Kuroń uważa, że Petr Uhl był dla Czechosłowacji kimś takim jak Jacek Kuroń dla Polski. Tych dwóch dysydentów poznało się w górach na granicy jeszcze w latach 70., ale już w połowie lat 60. połączył ich „List otwarty do członków partii”, który Uhl przetłumaczył na język czeski.
– Jacek i Karol Modzelewski krytykę systemu komunistycznego napisali z pozycji wewnętrznej, a więc dla systemu szczególnie niebezpiecznej. Petr zaś list nie tylko przetłumaczył, ale i opublikował w wydaniu powielaczowym – opowiada Danuta Kuroń i przypomina, że ruch młodych rewizjonistów przeszedł wtedy przez cały świat, nie tylko Europę, bo „List…” trafił też na Kubę czy do Turcji.
Czytaj też: Dzieje Komitetu Obrony Robotników
Opozycja polska z czechosłowacką
Kuroń i Modzelewski zostali skazani za „nawoływanie do obalenia przemocą ustroju politycznego”, który nazwali biurokracją partyjną. Pierwszy na trzy lata, drugi na trzy i pół. Trzy lata później w Czechosłowacji wybuchła Praska Wiosna – zbuntowali się rewizjoniści na czele z I sekretarzem Komunistycznej Partii Czechosłowacji Alexandrem Dubčekiem. Po zdławieniu buntu z pomocą wojsk Układu Warszawskiego Petr Uhl stworzył z grupą przyjaciół Ruch Młodzieży Rewolucyjnej. Miejsce znaleźli tu ludzie, którzy inwazję na Czechosłowację uznali za złamanie wszelkich reguł, odebranie wolności i prawa do krytyki systemu komunistycznego. Zwłaszcza z lewicowych pozycji.
Nietrudno się domyślić, że na fali normalizacji i związanych z nią represji członkowie ruchu ostatecznie trafili przed sąd. Skazano łącznie 16 osób. Najwyższą karę – cztery lata więzienia za „działalność wywrotową” – wymierzono Petrowi Uhlowi. Po wyjściu z więzienia w 1974 r. ożenił się z Anną Šabatovą, córką marksisty i filozofa, którego za poparcie Dubčeka wyrzucono z partii i pracy na uniwersytecie. Petr i jego przyszła żona siedzieli zresztą w więzieniu w tym samym czasie – ją wyrzucono na trzecim roku ze studiów i skazano na dwa lata za działalność opozycyjną.
– A potem w 1976 r. w Polsce powstał Komitet Obrony Robotników, to było po wydarzeniach w Radomiu, no a w Czechosłowacji dysydenci podpisali Kartę 77. Wśród jej sygnatariuszy był Petr, jego żona Anna, jej ojciec Jaroslav Šabata, Vaclav Havel… Od tego czasu kontakty polskiej i czechosłowackiej opozycji stały się ściślejsze. Pamiętam, że tekst Karty 77 przepisywałam ręcznie, bo była potrzeba, by go upowszechnić – wspomina Danuta Kuroń.
Krótko potem Uhl został jednym z założycieli Komitetu Obrony Niesprawiedliwie Prześladowanych (VONS). Między innymi za to w 1979 r. kolejny raz został skazany – tym razem na pięć lat. Wyroki usłyszeli też inni dysydenci zaangażowani w VONS, wśród nich Václav Havel. Mimo aresztowań i skazań Komitet do 1989 r. opublikował ponad 1100 komunikatów opisujących historie ofiar politycznych prześladowań.
Danuta Kuroń, wtedy jeszcze Winiarska, Petra Uhla poznała na Borówkowej Górce 21 sierpnia 1987 r. – na granicy polsko-czechosłowackiej, niedaleko Lądka-Zdroju. Pierwsze spotkanie podziemia solidarnościowego z opozycją z Czechosłowacji organizowane było m.in. przez Józefa Piniora. Dotarł nie tylko Uhl, ale też Havel, Jiří Dienstbier, Rudolf Batěk i Anna Šabatová.
– Pojechałam tam razem z Jackiem, Adamem Michnikiem i Zbyszkiem Janasem. Dla mnie było to ogromne przeżycie zobaczyć w jednym miejscu takie postaci zarówno ze strony opozycji polskiej, jak i czeskiej, słowackiej… Karta 77 była dla nas bardzo ważna – przyznaje Danuta Kuroń.
Czytaj też: Jacek Kuroń. Ostatni wielki marzyciel
Na początku historii zawsze jest garstka
Dzisiaj na Borówkowej Górze można przeczytać, jak dysydenci z Polski i Czechosłowacji najpierw spotkali się z oficerem Wojsk Ochrony Pogranicza. Mietek Piotrowski-Dučin opisał to tak: „Bezrobotny Janek Lityński wykpił się stwierdzeniem, że jest rencistą, co zważywszy jego mikrą posturę, było tłumaczeniem całkiem wiarygodnym. Zbyszek Bujak, po krótkim wertowaniu kapownika dzielnego wopisty, został potraktowany pytaniem, czy jest bratem Janusza (sic!). Jako żywo w tamtych czasach każdy Bujak mógł się spodziewać pytania o związki rodzinne ze Zbigniewem, ale nie w tym przypadku. Sprytnie zachował się Józek Pinior, podając nie dowód, tylko legitymację doktoranta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. »O widzicie państwo, pan Pinior to przynajmniej jest studentem!«, wykrzyknął rozradowany plutonowy. A mnie już chodziły ciarki po plecach i na przemian czułem, że zimne i gorące poty mnie zalewają, bo właśnie legitymował się ostatni »kuracjusz« z naszej grupy. »Jacek Kuroń... Jacek Kuroń... nazwisko pana nie jest mi obce, a tu widzę, że pan również nie jest nigdzie zatrudniony...«. I wtedy Jacek ozwał się swoim jakże charakterystycznym głosem: »Jak to nigdzie nie pracuję!? Ja, proszę pana, jestem publicystą!«. I tu postrzegłem iluminację na twarzy funkcjonariusza: »No oczywiście! Ja pana znam, znam pana z... »Dziennika Telewizyjnego!« (sic!)... No cóż, plutonowy dobrze słyszał dzwonienie, jeno kościół mu się co nieco pomylił”.
– Można powiedzieć, że to była garstka, ale wiemy z historii, że na początku każdej ważnej sprawy zawsze jest garstka. Pytanie tylko, czy ona jest, bo zanim się przyłączą inni, ktoś musi zacząć tę zmianę, nie tylko dyskutując o niej, ale też działając. KOR i Karta 77 zostały zbudowane wokół praw człowieka i to one nas łączyły – mówi Danuta Kuroń, podkreślając, że ta sprawa okazała się równie ważna w ostatnich miesiącach. Kiedy na granicy polsko-białoruskiej wybuchł kryzys humanitarny, napisała list do Czerwonego Krzyża w Warszawie i zainspirowała pismo do Genewy. Okazało się też, że może liczyć na pomoc przyjaciół z czeskiej opozycji.
– Petr jeszcze wtedy żył, kiedy wsparli mnie jego żona Ania i Petr Pospíchal, który działał z nimi w VONS i Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. To oni mi poradzili, bym w sprawie kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej napisała list do komisarz praw człowieka Rady Europy Dunji Mijatović. Ania i Petr ją znają, Ania była przecież czeską ombudsmanką. Jak widać, wciąż łączą nas sprawy, które naprawdę są ważne – mówi Danuta Kuroń.
Komisarz przyjechała do Polski w listopadzie i nie pozostawiła cienia wątpliwości – na granicy polsko-białoruskiej łamane są prawa człowieka.
Jak wymyśliłem Solidarność. Niepublikowana rozmowa z Karolem Modzelewskim
Nie koniec epoki, ale kontynuacja
Po „aksamitnej rewolucji” 1989 r. Petr Uhl był posłem Zgromadzenia Federalnego i dyrektorem czeskiej agencji prasowej CzTK. Był też komentatorem na łamach dziennika „Právo”, a w latach 1998–2001 jako pełnomocnik rządu Milosza Zemana do spraw praw człowieka doprowadził do utworzenia urzędu ombudsmana – rzecznika praw człowieka. Pierwsza objęła to stanowisko jego żona Anna Šabatová. Wtedy też Petr Uhl zrezygnował ze wszystkich publicznych funkcji, by uniknąć zarzutów o stronniczość, i wrócił do publicystyki.
– Petr, Jacek, Karol… Można mówić o nich jako o reprezentantach nurtu lewicowego w opozycji. To oni tworzyli opozycję demokratyczną, w przeciwieństwie do prawicowego nurtu, czyli opozycji antykomunistycznej. I ponieśli porażkę. Patrząc na 1989 r. z perspektywy tych 30 lat, sądzę, że nie mieli szans. Kiedy w 1989 r., w wyniku wyborów czerwcowych, odzyskaliśmy suwerenność i mogliśmy budować system demokratyczny, dominowała w świecie teza, że docelowym systemem na całym świecie jest liberalna demokracja. W Europie Środkowo-Wschodniej wybrany został model anglosaski, nie skandynawski – przypomina Danuta Kuroń.
Petr Pospíchal, w którego obronie – po aresztowaniu w 1987 r. za rozpowszechnianie polskich wydawnictw niezależnych i utrzymywanie kontaktów z działaczami podziemnej „Solidarności” – we Wrocławiu zorganizowano demonstrację, pytany, czy śmierć Petra Uhla jest końcem pewnej epoki, przez chwilę milczy.
– Kiedy u nas wygrał Babiš, dużo było straszenia imigrantami, kryzysami, choć nie mamy takiej granicy, na której mogłoby do nich dojść. To, co dzieje się u was, w Polsce, jest dla nas przerażające i smutne nie tylko z powodu kryzysu humanitarnego, ale całości kontekstu politycznego tych zmian. Z drugiej strony jesteśmy, działamy, pomagamy sobie, a to, co było ważne dla Petra, czyli przede wszystkim prawa człowieka, jest też ważne dla nas, więc trudno mówić o końcu epoki, raczej o kontynuacji dzieła – mówi Pospíchal.
Pogrzeb Petra Uhla odbędzie się w Pradze 10 grudnia o godz. 15 (krematorium Praha Strašnice na Vinohradach).
Czytaj też: Jak Marek Suski pisze polską historię i co z tego wynika