Wynik trzeciego w ciągu czterech lat referendum niepodległościowego na Nowej Kaledonii na pierwszy rzut oka nie budzi wątpliwości. 96,5 proc. mieszkańców kolonii na południowym Pacyfiku zagłosowało za pozostaniem częścią Francji na specjalnych warunkach. Porozumienie między jej władzami a Paryżem, podpisane w 1998 r. w Noumei, stolicy Nowej Kaledonii, przewidywało tylko trzy referenda. Poprzednie, w 2018 i 2020 r., zakończyły się podobnie. Mogłoby się więc wydawać, że 12 grudnia rozwiały się marzenia o niepodległości.
Czytaj też: Dżakarta przenosi się na Borneo. Będzie katastrofa?
Kolonie chcą niepodległości
A jednak to nie takie proste. Trzecie referendum odbyło się bowiem w atmosferze konfliktu. Zwolennicy niepodległości domagali się przesunięcia go z uwagi na pandemię, ale rząd obstał przy swoim harmonogramie. Niepodległościowcy zbojkotowali więc proces i kwestionują jego prawomocność. To nie są protesty grupy aktywistów bez szerokiego poparcia. W 2018 r. za niepodległością opowiedziało się 43,3 proc. wyborców, dwa lata później – 46,7 proc. Bojkot widać we frekwencji: w przeszłości przekraczała 80 proc., w tym roku sięgnęła tylko 44 proc.
Spory o status Nowej Kaledonii będą więc trwały, a to tylko jedno z kilku potencjalnie nowych państw na Pacyfiku. Bougainville, dziś autonomiczna prowincja Papui Nowej Gwinei, w 2019 r. zagłosowało niemal jednomyślnie za niepodległością i od tego czasu prowadzi rozmowy o secesji z władzami centralnymi.