Władimir Putin nie pierwszy raz szykuje Rosję do agresji, od wywołania wojny rozpoczął zresztą swoje urzędowanie. Była jesień 1999 r., młodego szefa FSB Borys Jelcyn właśnie mianował premierem – problem w tym, że słabego politycznie rządu, w kraju trawionym upokorzeniami i traumami. Putin potrzebował sukcesu, który mogła mu zapewnić „szybka i zwycięska wojenka”.
Społeczeństwo wymęczone kryzysem dekady lat 90. nie chciało kolejnej porażki, a tym bardziej kosztownej operacji zbrojnej. Zaledwie trzy lata wcześniej Rosja przegrała pierwszą wojnę czeczeńską, tracąc kontrolę nad tą republiką. Trauma afgańska była żywa, a wiosną 1999 r. NATO, nie konsultując się z Moskwą, rozpoczęło interwencję w Kosowie.
Czytaj też: Szpiegowskie metody KGB i FSB
Rosja wstaje z kolan
Sceptycznych Rosjan należało więc porządnie wystraszyć. Najpierw media doniosły o groźnych czeczeńskich terrorystach – nie tylko na Kaukazie Północnym, ale i w rosyjskiej stolicy. Rzecz w tym, że Czeczeni nie spieszyli się do ataku na Moskwę. FSB – dziś to wiadomo – wzięło sprawy w swoje ręce, organizując zamachy i wskazując winnych. We wrześniu 1999 r. w dwóch blokach wybuchły ładunki, o co natychmiast oskarżono czeczeńskich przywódców. Bez zbędnej zwłoki, już w październiku, armia rosyjska rozpoczęła operację w Czeczenii.
Późniejsze wojny przychodziły Putinowi znacznie sprawniej. Gruzja w 2008 r. była blitzkriegiem,