Już nie da się zatrzymać kamery, cofnąć taśmy, zmienić aktorów. Trwa wojna. Prezydent od początku przyjął zasadę bezpośredniego komunikowania się ze społeczeństwem. Zdjął garnitur i krawat, założył bluzę khaki. Mówi krótko i węzłowato. Komentuje słowa rosyjskiej propagandy.
Kiedy Amerykanie powiadomili go, że jest na liście ludzi do odstrzału, i zaproponowali ewakuację w bezpieczne miejsce, odpowiedział krótko: „Potrzebuję amunicji, nie podwózki”. A gdy rosyjska propaganda zaczęła insynuować, że opuścił Kijów i namawia do złożenia broni, nagrał filmik na tle swojej siedziby przy ul. Bankowej, z widokiem na gmach, który zna każdy Ukrainiec. – Nigdzie nie wyjechałem, jestem z wami – powiedział. – Nie składamy broni. Mamy broń, żeby walczyć o nasz kraj, o nasze dzieci.
Powtarza: „Jesteśmy u siebie. Zwyciężymy. Będziemy walczyć. Prawda jest po naszej stronie”. Podnosi na duchu. Zapewnia każdego żołnierza, że wie o jego bohaterstwie. Kiedy na Wyspie Węży na Morzu Czarnym okręt wojenny zabił trzynastu obrońców uzbrojonych jedynie w lekką broń, Zełenski oddał im hołd jako bohaterom. Wzywa do działania, do obrony. Każde wystąpienie kończy słowami: „Sława Ukrainie”. Po ukraińsku, choć wcześniej mówił prawie wyłącznie po rosyjsku.
Czytaj też: Pierwsze godziny wojny. Największy konflikt w Europie od 1945 r.
„Te wybory to kabaret”
Kiedy Wołodymyr Zełenski ogłosił swoją kandydaturę w wyborach w sylwestrową noc 2018 r., wyglądało to niepoważnie, bardziej na próbę podbicia popularności aktorskiej niż politycznej.