Ktoś robi z nas idiotów. Oświadczenia składane w ciągu ostatnich 48 godzin w sprawie ewentualnego przekazania Ukrainie polskich myśliwców produkcji radzieckiej brzmią jak przekrzykiwanie się handlarzy na targu. „Zielone światło, zielone światło!” – wykrzykuje na prawo i lewo szef amerykańskiej dyplomacji. „Nie ma mowy, nie ma mowy!” – okrągłymi zdaniami odpowiadają polscy urzędnicy różnego szczebla. „Polacy, no dalej, na co jeszcze czekacie!” – można między wierszami wyczytać z kolejnych oświadczeń rzeczników Pentagonu i Białego Donu o suwerennej decyzji Warszawy, której Ameryka w żadnym razie nie blokuje. „A weźcie sobie te samoloty i martwcie się sami” – odpisuje w końcu wkurzone polskie MSZ, powodując szok i niedowierzanie, a w oficjalnym języku zaskoczenie Waszyngtonu.
Nie tak załatwia się dostawy broni potrzebnej walczącemu zaprzyjaźnionemu krajowi, nie tak prowadzi się dyplomację strategiczną, nie tak rozmawia z sojusznikami. Coś tu komuś bardzo, ale to bardzo nie wyszło.
Czytaj też: Wojna w Ukrainie. Rosjanom siadła logistyka
Migi dla Ukrainy? Ameryka leci na ścianę
Nawet jeśli początkowo, jeszcze przed wybuchem wojny, plan przekazania samolotów Ukrainie rzeczywiście istniał i obiektywnie miał sens, to, co z nim się stało potem, jest porażką wszystkich zainteresowanych. Nastąpiła kaskada potknięć. Nadmierne rozgłaszanie tematu przez Ukraińców, zapewne także w celu nagłośnienia przełomowej, jak się wydawało, decyzji sojuszników, wywołało